Drożeją popularne kredyty we franku szwajcarskim. Do klientów banki rozsyłają właśnie nowe harmonogramy spłat. Miesięczna rata kredytu w wysokości 150 tys. zł na 20 lat może wzrosnąć nawet o 40-50 zł. Wszystko przez rosnące stopy procentowe w Szwajcarii. W ciągu ostatniego kwartału stopa LIBOR, która jest podstawą do ustalania oprocentowania, wzrosła o 0,5 pkt. proc.
Podwyżka obejmie setki tysięcy kredytobiorców. Dziś dwie trzecie kredytów hipotecznych stanowią właśnie te "frankowe". Analitycy uspokajają, że nie wszyscy odczują różnicę od razu. - Niektóre banki aktualizują cenę kredytów co kwartał lub pół roku - mówi Tymoteusz Tonkiel z firmy brokerskiej Expander. Nawet po podwyżce kredyty we frankach będą tańsze od złotowych.
Gorzej, że wkrótce tani kredyt w szwajcarskiej walucie może stać się w ogóle niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Nadzór bankowy od kilku miesięcy zastanawia się, czy nie narzucić bankom ograniczeń w udzielaniu kredytów w obcej walucie. Decyzja ma zapaść w ciągu kilku najbliższych tygodni. Jak dowiaduje się "Gazeta", bankowcy kilka dni temu sami wysłali do Generalnego Inspektora Nadzoru Bankowego pismo, w którym sugerują wprowadzenie takiego zakazu! Potwierdził nam to Mariusz Zygierewicz, dyrektor w Związku Banków Polskich.
Taki zakaz to byłaby fatalna wiadomość dla osób, które marzą o zakupie własnego "M" na kredyt. Pożyczając w walucie obcej mogą zaoszczędzić nawet po kilkaset złotych na każdej racie. Z banku GE Money dostaliśmy dokładne wyliczenia: rata kredytu w wysokości 100 tys. zł we franku szwajcarskim wynosi tam ok. 400 zł, a dla takiego samego kredytu w złotych - w zależności od wybranego przez klienta wariantu od 543 do 606 zł. W kieszeni zostaje co miesiąc ponad 150 zł. A przy wyższych kredytach - jeszcze więcej.
Doradcy finansowi szacują, że gdyby nie można było zaciągać kredytów walutowych, nawet jedna trzecia osób pożyczających franki szwajcarskie nie dostałaby kredytu ze względu na zbyt niskie zarobki. Po kieszeni dostałyby też same banki, bo większość z nich żyje właśnie z walutowych kredytów hipotecznych. W Banku Millennium stanowią one 90 proc. wszystkich, a w BPH - więcej niż dwie trzecie. Od początku roku zadłużenie Polaków z tytułu kredytów hipotecznych wzrosło o 11,5 mld zł. Z tego ponad 9 mld zł stanowią właśnie kredyty walutowe!
Dlaczego bankowcy chcą się sami ograniczyć? Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich tłumaczy, że najważniejszy powód to ochrona klientów przed ryzykiem kursowym. - Kredytobiorcy, pożyczając pieniądze, kierują się bieżącą wysokością rat, nie doceniając ryzyka zmian na rynku walutowym. A jak już dojdzie do sytuacji kryzysowej, najczęściej "przewalutowują" kredyt po niekorzystnym dla siebie kursie. Odium spada na "pazerny" bank, choć przecież jego pracownicy ostrzegają klienta przed ryzykiem - mówi Zygierewicz.
Niektóre banki już od dawna nie udzielają kredytów walutowych. - Zadłużać trzeba się w tej walucie, w której się zarabia - mówią zgodnym głosem prezes Jan Krzysztof Bielecki z Banku Pekao i Brunon Bartkiewicz, szefujący ING Bankowi Śląskiemu. - Nie będę dla paru złotych dodatkowego zysku ryzykował reputacji. Nie chcę też patrzeć, jak moi klienci bankrutują, bo zmienił się kurs waluty - mówi Bielecki.
A i Wojciech Kwaśniak, Generalny Inspektor Nadzoru Bankowego ostrzega, że w żadnym innym kraju w Europie instytucje finansowe nie udzielają tak dużo kredytów w obcych walutach. I nigdzie nie są one tak dostępne, jak u nas. W kilku bankach można dostać taki kredyt nie posiadając wkładu własnego. A DomBank wprowadził "kredyt na gębę" i nie wymaga nawet zaświadczenia o dochodach.
Gdyby nagle złoty zaczął tracić na wartości, wielu kredytobiorców nie byłoby w stanie płacić wyższych rat i banki zostałyby z górą zabranych klientom nieruchomości, których ceny by zleciały na łeb, na szyję.
Robert Pepłoński, prezes domu kredytowego Notus, zwraca uwagę, że poza "twardym" nadzór bankowy ma do wyboru kilka innych, mniej restrykcyjnych rozwiązań. Mógłby np. zobowiązać banki, by żądały od "walutowych" kredytobiorców wkładu własnego co najmniej 20-30 proc. wartości nieruchomości. - To byłby kompromis, choć dostępność kredytów we franku i tak by spadła, bo większość młodych ludzi nie ma wystarczających oszczędności - dodaje Pepłoński. - Tańszy kredyt walutowy stałby się wtedy luksusem dla wybrańców, osób z najgrubszym portfelem - powątpiewa Maciej Kossowski z Expandera.
Według naszych informacji największe banki - m.in. PKO BP, Bank Pekao, ING Bank Śląski i BZ WBK zawiązały nieformalną koalicję. "Walutowy" zakaz byłby im na rękę. Trzy ostatnie banki udzielają bowiem wyłącznie kredytów złotowych.
Wiceprezes Getin Banku Łukasz Bald nie ma wątpliwości: - Chodzi o osłabienie mniejszych banków, które specjalizują się w kredytach walutowych, a w konsekwencji o pozbycie się konkurentów z rynku kredytów mieszkaniowych. Banki, które i tak nie udzielają kredytów walutowych, zachowały się jak przysłowiowy pies ogrodnika - uważa Bald.
Dlaczego ci, którzy dziś specjalizują się w kredytach walutowych, boją się przejścia na złotówkę? Maciej Kossowski z Expandera tłumaczy, że wielkie banki, dysponujące dużą siecią oddziałów, mogą zbić cenę kredytu, bo zarabiają na nisko oprocentowanych depozytach. - Mniejsze banki, nie mające depozytów, nie będą mogły oferować tak niskiego oprocentowania kredytów złotowych - uważa Kossowski.
Wiceprezes GE Money Banku Joanna Krzyżanowska wciąż ma nadzieję, że Główny Inspektor Nadzoru Bankowego nie wprowadzi całkowitego zakazu. Ale - jak się dowiedzieliśmy - duże banki nie chcą słyszeć o kompromisie. - Większość bankowców uznała, że skoro musi powstać regulacja dotycząca udzielania kredytów walutowych, to musi być ona możliwie ścisła - mówi Mariusz Zygierewicz z ZBP.
Co na to nadzór bankowy? Jego szef Wojciech Kwaśniak nie chciał wczoraj z nami rozmawiać. Przesłał tylko oświadczenie. "Stanowisko banków - niejednolite - zostanie przeanalizowane, następnie nadzór zaproponuje działania adekwatne do sytuacji oraz w odniesieniu do wybranych banków. Stanowisko to będzie przedmiotem konsultacji z sektorem bankowym".
(