39-letni David Cameron nowym przywódcą brytyjskich konserwatystów

39-letni David Cameron zwany przez niektórych ?Blairem konserwatystów? zmiażdżył swego rywala i został we wtorek nowym przywódcą Partii Konserwatywnej

O młodym polityku, który jeszcze pół roku temu był mało znanym ministrem edukacji w gabinecie cieni konserwatystów, mówi się, że ma szansę tchnąć nowe życie w partię Winstona Churchilla i Margaret Thatcher, ugrupowanie, które od 1997 r. jest w opozycji i trzy razy z rzędu przegrało z laburzystami Tony'ego Blaira.

Zadanie Camerona nie będzie jednak łatwe, ale na pewno pomoże mu rozmiar zwycięstwa w partyjnych wyborach. W pocztowym głosowaniu wśród zarejestrowanych członków partii Cameron zdobył 134 tys. głosów, czyli ponad dwa razy więcej niż jego rywal, bardziej doświadczony David Davis (64 tys.). Pokazuje to, jak wielkie nadzieje wiążą z młodym, umiarkowanym i medialnym przywódcą torysi.

Cameron, absolwent prestiżowej szkoły Eton i uniwersytetu w Oksfordzie, pod wieloma względami przypomina typowego konserwatystę, czyli przedstawiciela partii establishmentu i ludzi majętnych. Jest nawet dalekim krewnym królowej Elżbiety II.

Z drugiej strony jest w partii człowiekiem z zewnątrz (w Izbie Gmin zasiada dopiero od 2001 roku), przedstawicielem bardziej centrowego skrzydła i modernizatorem. - Chcę dać Brytanii nowoczesny, współczujący konserwatyzm, który byłby właściwy dla naszych czasów i naszego kraju - mówił we wtorek po zdobyciu przywództwa. Nieobce są mu też trudności życia codziennego, z którymi musi mierzyć się wielu Brytyjczyków. Jego syn cierpi na porażenie mózgowe. Tak jak jego rywal, Cameron jest eurosceptykiem.

Najbliższe wybory parlamentarne, w których torysi pod wodzą Camerona zmierzą się z laburzystami, odbędą się w 2009 lub 2010 roku. Nowy przywódca już teraz musi jednak myśleć o radykalnej zmianie wizerunku partii. Po raz pierwszy zmierzy się z Tonym Blairem w parlamencie już w środę, gdy podczas serii pytań do premiera będzie zapewne mowa o budżecie UE.

Dominika Pszczółkowska: Brytyjczycy są niezadowoleni z polityki premiera Tony'ego Blaira wobec Iraku, Izba Gmin po raz pierwszy odrzuciła projekt rządowej ustawy (antyterrorystycznej), nie zanosi się na sukcesy w Europie. Czy wybrany właśnie przywódca konserwatystów będzie miał szansę za cztery lata zdobyć władzę?

Dr Philip Lynch, współautor książki "Konserwatyści w kryzysie": Będzie miał większą szansę niż podczas ostatnich wyborów. Za cztery lata przywódcą laburzystów będzie jednak nie Blair, lecz obecny kanclerz skarbu Gordon Brown. To może przywrócić im trochę popularności. W dodatku torysom nie sprzyja jednomandatowy system wyborczy - zwolennicy Partii Pracy mają przewagę w dużej liczbie okręgów, a zwolennicy torysów są skoncentrowani tylko w niektórych. Dlatego zwycięstwo konserwatystów jest mało prawdopodobne; dobrym wynikiem może być natomiast wyrównanie sił w parlamencie.

Podczas ostatnich wyborów w maju 2005 r. konserwatyści mówili głównie o ograniczeniu imigracji, większym porządku w szkołach, prawie i sprawiedliwości. Czy to wystarczy do wygrania wyborów?

- Nie i David Cameron to wie. Twierdzi, że torysi przemawiają tylko do ludzi, którzy i tak są ich wyborcami, zamiast wyciągać rękę do tych, którzy mogliby ich poprzeć. Kiepsko wypadli np. wśród kobiet i klasy średniej, która kiedyś ich popierała, a także wśród młodych. Do nich właśnie będą się starali przemawiać w następnych wyborach. W kampanii przed wyborem przywódcy partii wiele mówiono, że konserwatyści mają kłopoty ze swoim wizerunkiem, że ludzie muszą zacząć ich postrzegać jako partię, która rozumie XXI-wieczną Brytanię.

Czy powstaje program konserwatystów z prawdziwego zdarzenia?

- Cameron nie mówi wiele o szczegółach programu, bo uważa, że czas na to przyjdzie później. Ale można się domyślać, czego będzie dotyczyć. Mówi o "współczującym konserwatyzmie", o większym wyborze w edukacji i służbie zdrowia, o cięciach podatkowych, lecz także o wysokiej jakości usług sektora publicznego. Nie będzie zapewne wielkich niespodzianek, lecz nowe ujęcie tradycyjnych poglądów konserwatystów.

Tony Blair postrzegany był jako odpowiednik prezydenta Billa Clintona w Europie. Teraz Cameron używa hasła "współczującego konserwatyzmu", z którym szedł po władzę George W. Bush. Czy to przypadek?

- "Współczujący konserwatyzm" to hasło, które pojawiało się u brytyjskich konserwatystów od lat, ale u nas znaczy jednak trochę co innego niż w USA. Przede wszystkim nie zawiera elementu religijnego, bo religia nie odgrywa żadnej roli w naszej polityce. Kwestia aborcji pojawia się od czasu do czasu, lecz nie jest szczególnie ważna. Nasi konserwatyści rozumieją przez to pojęcie przede wszystkim równoważenie korzyści ekonomicznych wynikających z wolnego rynku oraz pomocy tym, którzy gorzej sobie radzą.

Laburzyści trzykrotnie zwyciężyli m.in. dlatego, że udało im się zająć środek sceny politycznej. Gdy premierem będzie bardziej lewicowy od Blaira Gordon Brown, to czy uda im się utrzymać na środku?

- Tak, choć może nie w tak dużym stopniu jak dziś. Partia prawdopodobnie przesunie się nieco na lewo, ale nadal będzie centrowa. Konserwatyści także zmierzają ku centrum. Wybory będą więc w dużym stopniu konkursem zaufania - komu wyborcy bardziej ufają, że będzie w stanie zapewnić dobrą opiekę zdrowotną, edukację, transport i dobrze działającą gospodarkę. Bardzo ważna będzie też osobista popularność przywódców.

Pod względem popularności David Cameron, "cudowne dziecko" [ma 39 lat - red.] i "Blair konserwatystów", ma chyba szanse?

- Cameron przypomina Blaira nie tylko młodym wiekiem, lecz także tym, że jest trochę outsiderem w swym ugrupowaniu i dlatego lepiej widzi jego słabości. Jeśli chodzi o zdolności medialne, nie jest chyba tak dobry jak Blair. Owszem, wygłosił świetne przemówienie na zjeździe konserwatystów, lecz w innych sytuacjach wypadał nieco gorzej. Problem polega na tym, że jest niedoświadczonym politykiem. Przeciw sobie będzie natomiast miał Gordona Browna, który porusza się w polityce bardzo umiejętnie i ma bardzo duże doświadczenie. W dodatku Brown nie jest kojarzony z tym, co zniechęca dziś do Blaira, czyli z wojną w Iraku czy reformą szpitali. Brown, jeśli przed następnymi wyborami będzie premierem, będzie też w sposób naturalny wyglądał na męża stanu. Cameron ma nadzieję, że przy Brownie, który jest na scenie od lat, będzie świeżą twarzą ze świeżymi pomysłami. To jednak może nie wystarczyć.

Dlaczego konserwatyści wybrali właśnie Camerona, a nie bardziej doświadczonego Davida Davisa?

- Jeśli chodzi o poglądy, obaj byli bardzo podobni. Obaj mówią o potrzebie wolnego rynku, lecz także obecności państwa; obaj są eurosceptyczni, czyli przeciwni euro i konstytucji europejskiej. Mają podobne poglądy w kwestiach moralnych, choć Cameron jest nieco nowocześniejszy, mówi np. o dekryminalizacji niektórych miękkich narkotyków. Obaj wspierają tradycyjne wartości rodzinne i chcą dać temu wyraz w systemie podatkowym. Różnica polegała przede wszystkim na sposobie przedstawiania siebie i swoich poglądów. Cameron pojawił się jako kandydat prawie znikąd na początku lata, wydawał się młody i obiecujący i szybko zyskał status gwiazdy, być może nieco przesadzony.

Jaką rolę w wyborze przywódcy odegrały sprawy europejskie?

- Obaj kandydaci oprócz sprawy euro i konstytucji deklarowali, że chcą, by część kwestii dziś rozstrzyganych w Unii powróciła do gestii poszczególnych państw. Cameron zapowiedział, że chce, by konserwatywni deputowani do Parlamentu Europejskiego wzięli rozwód z Europejską Partią Ludową [chadekami, partią w zdecydowanej większości proeuropejską - red.] i niezależnie stworzyli grupę Europejskich Demokratów. Teraz Demokraci są powiązani z chadekami. Zobaczymy, czy to się stanie i czy nie spowoduje marginalizacji tych posłów. To było jednak ważne dla samych posłów, a nie odegrało ważnej roli w wyborze.

Czy laburzyści i konserwatyści będą bardzo się różnić w sprawach europejskich? Co z wejściem Wielkiej Brytanii do strefy euro?

- Myślę, że nie tylko konserwatyści, lecz także Brown będą przeciw wspólnej walucie. Kanclerz już chyba doszedł do wniosku, że to zbyt ryzykowne. Różnica będzie polegać głównie na tym, że konserwatyści będą się starali wyrywać władzę Brukseli, a Brown będzie opowiadał się za status quo. Obie partie są za dalszym rozszerzaniem Unii, choć wiele będzie zależeć od szczegółów tego procesu.

Czy po wyborze Camerona na przywódcę coś zmieni się w polityce zagranicznej partii?

- Myślę, że partia, która tradycyjnie przywiązywała wagę przede wszystkim do obronności, teraz zacznie więcej mówić o walce z biedą i nierównościami na świecie, a także o problemie ocieplania się klimatu, czyli o kwestiach, które mogą zjednać torysom trochę młodych wyborców. Tu także torysi zbliżą się więc do partii Blaira.

Jakie będą pierwsze ruchy Camerona? Czy będzie bardzo naciskał na Blaira w rozgrywanej właśnie kwestii europejskiego budżetu?

- Konserwatyści mają dylemat niezależnie od tego, jaki kompromis budżetowy zostanie zawarty. Mogą - jak wielokrotnie w przeszłości - mówić, że Blair oddaje brytyjskie pieniądze. Ryzykują jednak, że przesadzą z naciskaniem w tej sprawie, w końcu nie pierwszoplanowej dla wyborców. W 2001 roku jedną z przyczyn ich klęski wyborczej było to, że za dużo mówili o Europie. Prawdopodobnie spróbują więc zamienić ten temat w pytanie o przywództwo Blaira, o to, czy ma wpływ w Europie. W ten sposób być może uda im się go skrytykować, jednocześnie nie mówiąc w kółko o tym samym.