Takie wyjaśnienie prawdopodobnie największej w dziejach planety zagłady proponują w najnowszym numerze "Geology" naukowcy z Holandii, USA i Wielkiej Brytanii. Na potwierdzenie swojej hipotezy przedstawiają wyniki badań skał znajdujących się we włoskich Dolomitach, które powstały w tym dramatycznym dla Ziemi okresie (wymarło wówczas 96 proc. gatunków zwierząt morskich i trzy czwarte lądowych).
Wielka katastrofa rozpoczęła się - zdaniem autorów badań - od potężnych erupcji wulkanicznych. Wraz z gazami w atmosferę powędrowały m.in. duże ilości freonów i halonów. Ich obecność doprowadziła do powstania olbrzymiej dziury ozonowej, znacznie większej od tej, która teraz każdej wiosny tworzy się nad Antarktydą. - Przez tę dziurę zaczęły docierać do powierzchni Ziemi zwiększone dawki promieniowania UV. Okazały się one zabójcze dla większości lądowych roślin i zwierząt - mówi Sephton. Potem upadła kolejna kostka domina - kataklizm przeniósł się do oceanów. Drobiny skalne i organiczne niesione przez rzeki zamuliły wodę, zabierając morskim organizmom większość tlenu i światła.
Powyższa hipoteza wydłuża całkiem już pokaźną listę teorii próbujących rozwikłać zagadkę wielkiego wymierania pod koniec ery paleozoicznej, którego konsekwencją było opanowanie opustoszałej Ziemi przez mezozoiczne gady. Część badaczy uważa, że zagładę spowodowało nagłe ochłodzenie klimatu. Inni przypuszczają, że odpowiada za nią tworzący się wówczas superkontynent Pangea, który zabrał miejsce wielu akwenom morskim. Niektórzy badacze jako przyczynę zagłady wymieniają uderzenie meteorytu, choć jak dotąd nie znaleziono dobrze udokumentowanego miejsca jego upadku. Badania Sephtona i jego współpracowników dostarczają natomiast nowych argumentów na rzecz hipotezy, według której katastrofa zaczęła się od gigantycznych wylewów lawy na Syberii.