Nagrody Europejskiej Akademii Filmowej

?Ukryte? najlepszym filmem europejskim 2005 roku. Jego reżyser Michael Haneke triumfował w Berlinie podczas sobotniej ceremonii nagród Europejskiej Akademii Filmowej (EFA). Za rok europejski świat filmowy spotka się w Warszawie

Miejsce akcji: "Arena". Ogromna, ceglano-żeliwna hala w postenerdowskim Berlinie. Kiedyś zajezdnia autobusowa, teraz odbywają się tu koncerty. Tutaj właśnie w sobotnią noc po raz 18. przyznano Europejskie Nagrody Filmowe, kiedyś zwane Feliksami, dziś - EFA - European Film Awards. 1600 członków Akademii z 20 krajów (w tym także z Izraela i Palestyny) - filmowcy, producenci, szefowie festiwali, krytycy - pod przewodnictwem Wima Wendersa typuje najlepsze filmy roku w 17 kategoriach.

EFA jest nagrodą prestiżową. Branżowy amerykański "Screen", "głos filmowego biznesu", pisze z pobłażliwością, że trofeum przedstawiające postać w gwiaździstej szacie ładnie wygląda w gabinecie. Rzeczywiście, za tą nagrodą nie idzie jak za Oscarami natychmiastowy skok na kasę; i tak wszędzie wygrywa "Harry Potter". Ale międzykontynentalna walka toczy się nie tylko o prestiż, ale o świadomość nowej widowni, w Europie, zwłaszcza tej wschodniej, poczynając od nas, będącej głównym celem podboju dla światowych dystrybutorów.

Po co nam EFA?

Ta nagroda ma znaczenie psychologiczne - uczy cenić to, co własne. Wobec nieuniknionej globalizacji uczy dbać o europejskie kino, w którym możemy odnaleźć siebie, swoje problemy i kompleksy, język, tradycję, pamięć. Aby to, co lokalne, nie zostało sprowadzone do roli kulturowej niszy. Żeby nie było poczucia drugorzędności wobec Hollywood i braku siły przebicia.

Sean Connery odbierający w tym roku nagrodę za całokształt wygłosił gawędę zakończoną peanem na cześć rodzinnej Szkocji, której życzył niepodległości. Wybitny aktor i pięknie starzejący się mężczyzna, z własnej kariery wyciągnął przykład europejskiej odrębności: film, w którym Connery kojarzony z agentem 007 zagrał średniowiecznego mnicha-detektywa, "Imię róży" Jeana-Jacques'a Annauda według powieści Eco, w USA poniósł straszliwą finansową klęskę. Po prostu okazał się dla tamtej widowni za trudny. Natomiast w Europie ten filozoficzny thriller stał się przebojem i przyniósł wpływy 30 razy większe niż w Ameryce.

Przykładem europejskiego filmu autorskiego utrzymującego widownię w hitchcockowskim napięciu, a równocześnie będącego intelektualną prowokacją, rodzajem psychodramy, do której zostaje wciągnięty i poddany testowi zaufania sam widz, jest tegoroczny triumfator EFA - "Ukryte" Michaela Hanekego (najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepszy aktor, najlepszy montaż, nagroda krytyki FIPRESCI). W kulturalnej rodzinie z tego filmu, zdawałoby się, tak doskonale funkcjonującej, Haneke wykrył tę samą chorobę, która drąży Europę: na zewnątrz otwartość, tolerancja, polityczna poprawność - wewnątrz lęk, obcość, nienawiść, poczucie winy.

Fiesta w zajezdni

Ceremonia EFA odbywająca się co drugi rok w Berlinie wypracowała swój odrębny styl - bezceremonialny, antygwiazdorski, przypominający raczej fiestę czy zjazd rodzinny. To nie ma być drugi Oscar, tylko potwierdzenie europejskiej "różności w wielości".

Pierwszych gości wchodzących do ciemnawej hali "Areny" zaskoczył widok jaskrawo oświetlonej kuchni, w której uwijali się, krojąc szynkę i przyprawiając włoską pastę, ubrani w fartuchy, pozujący do kamer Wim Wenders i Dieter Kosslick, szef berlińskiego festiwalu. Również później, podczas ceremonii, na scenie stał zastawiony stół, a nagrody - wręczane przez gwiazdy europejskiego kina (wśród nich Zbigniew Zamachowski) - podawali kelnerzy. Aluzjom kulinarnym nie było końca, co zresztą zemściło się na organizatorach, bo zapach smażonych mięs dochodzący na salę widowiskową już przed końcem przydługiego wręczania nagród zaczął wyganiać gości do kuchni.

A tam wśród towarzyskich rozmów pracowano nad udziałem polskiego filmu w przyszłorocznym konkursie berlińskiego festiwalu, nad prezentacją naszego instytutu filmowego podczas Berlinale oraz nad tym, gdzie za rok w Warszawie podejmiemy półtora tysiąca europejskich ludzi kina. Zachód chciałby może rozdać EFA w Sali Kongresowej, symbolu naszego wschodniego pochodzenia. Strona polska wolałaby arkady Zamku Królewskiego, może Teatr Wielki. Ale Stefan Laudyn wyznaczony przez Akademię na organizatora tej imprezy myśli o jakimś modnym, bardziej chropowatym, postindustrialnym wnętrzu, może na warszawskiej Woli?

Uczestnicząc w dorocznym święcie EFA, można się przekonać, jak silnie wrastamy - zwłaszcza teraz, po powstaniu instytutu filmowego - w europejski organizm filmowy. Przysłuchując się rozmowom Waldemara Dąbrowskiego, odchodzącego ministra, z dyrektorem Berlinale, Kosslickiem, z Margaret Menegoz, francuską producentką tegorocznego triumfatora Michaela Hanekego, a w swoim czasie współproducentką "Pana Tadeusza", czy z panią Viviane Reading, szefową europejskiej komisji do spraw mediów, widzę, jak bezpośrednie i partnerskie są te kontakty wypracowane w dużej mierze osobiście przez niego.

Krewni z Europy Środkowej

Podczas ceremonii EFA pani Reading, wręczając nagrodę Hanekemu, wystąpiła na scenie wspólnie z Nikitą Michałkowem, który przy ogromnym aplauzie widowni odśpiewał rosyjską dumkę wojenną, promując w ten sposób film, który właśnie kręci. Pomyślałem w tym momencie, że nasze kino ma do pokonania wielokrotną barierę. Po pierwsze, jako część kina europejskiego musi walczyć o swoje miejsce na zamerykanizowanym rynku. Ale po drugie, jako jedna z kinematografii środkowoeuropejskich musi walczyć o naszą obecność w samej Europie. Wśród kilkudziesięciu filmów nominowanych do EFA zaledwie dwa pochodziły z naszych stron: węgierski "Los utracony" Lajosa Koltaia i "Ono" Małgorzaty Szumowskiej. Na liście typów do nominacji znalazły się jeszcze: "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego i "Pręgi" Magdaleny Piekorz, a jednym z faworytów nominowanym w czterech kategoriach, ale nienagrodzonym w końcu w żadnej, było brytyjskie "Lato miłości" Pawła Pawlikowskiego.

Tango Preisnera z filmu Kieślowskiego "Trzy kolory: biały" żegnało berlińskich gości.

Przyszłoroczna impreza w Warszawie będzie niezwykłą okazją prezentacji kina środkowej Europy, a przede wszystkim naszego. Jak je promować, jak cenić, jaką wagę wyznaczać mu w kulturze i w gospodarce - tego możemy się uczyć od Niemców.