Prodemokratyczne demonstracje w Hongkongu

Kilkadziesiąt tysięcy ludzi przyszło w niedzielę do centrum Hongkongu, by żądać demokracji. Po kilku latach politycznego marazmu to duża niespodzianka

Chcą demokracji w Hongkongu

Hongkong przeżywa właśnie okres gospodarczego boomu, w trzecim kwartale tego roku gospodarka rozwijała się tu w tempie 8 proc. rocznie. Pustawe do niedawna pasaże handlowe znów wypełnia tłum, tyle że Japończyków zastąpili Chińczycy.

Dla tych, którzy wierzyli, że przyczyną niezadowolenia mieszkańców Hongkongu jest gospodarka, niedzielna demonstracja w parku Wiktorii w sercu miasta była więc nieprzyjemnym zaskoczeniem.

Organizatorzy spodziewali się 100 tys. osób, według policji pojawiło się 40-50 tys. Mówcy ubrani na czarno na znak gniewu żądali ogłoszenia kalendarza reform, które miałyby doprowadzić do wprowadzania w tej kolonii powszechnych i wolnych wyborów.

W lipcu 2003 r. pół miliona ludzi wyszło na ulice Hongkongu w proteście przeciwko restrykcyjnym przepisom bezpieczeństwa. Teraz jednak Hongkong chce czegoś więcej - powszechnego prawa wyborczego. Dawnej kolonii obiecała to w 1997 r. minikonstytucja uzgodniona przez Pekin i Londyn przed zjednoczeniem kolonii z Chinami.

W 2004 r. prezydium chińskiego parlamentu zastrzegło sobie jednak wyłączne prawo interpretacji minikonstytucji. By udobruchać mieszkańców Hongkongu, Pekin odwołał wówczas ze stanowiska niepopularnego szefa władz wykonawczych dawnej kolonii, magnata okrętowego Tung Chee hwa. Zastąpiono go zawodowym urzędnikiem Donaldem Tsangiem.

W najbliższą środę 60-osobowa Rada Legislacyjna - paraparlament Hongkongu - ma głosować nad pakietem konstytucyjnych reform proponowanych przez Tsanga. 25 demokratycznych deputowanych zasiadających w Radzie zagłosuje przeciw propozycjom Tsanga, uznając je za niewystarczające. Jest więc niemal pewne, że mimo nacisków Pekinu propozycje Tsanga przepadną.