Wcześniej... do głowy by mi nie przyszło, by pójść po poradę do wróżki. Ale byłam u lekarki, a ta podekscytowana mi mówi: - Wie pani, byłam u wróżki. Ona jest genialna, wie wszystko. Teraz... cała Warszawa do niej jeździ.
Pielęgniarka też tam była i wszystko się sprawdziło. No więc dała mi numer. Podobno tylko zaufani go mają. Jak tu nie skorzystać? Jadę!
Wróżki J. długo nie mogłam znaleźć. A) Bo mieszka daleko, pod samym, samym lasem kolonii popegieerowskiej pod Lublinem. B) W tej dziurze nie było kogo o drogę zapytać. C) A nawet gdyby było, to głupio pytać: "A do wróżki to którędy?".
Po godzinie błądzenia znalazłam jej domek. Usiadłyśmy w kuchni, ona się nie odzywała. Obraziła się czy co? Zaniepokojona spytałam: - Na co czekamy?
A ona mi na to: - Aż wypiję herbatę!
Skuliłam się więc i czekałam. Ona po chwili rzuciła, że "nas w tej Warszawie pokręciło!": - Walicie do mnie, a przecież wróżek u was jest jak psów. W co drugim bloku jakaś przyjmuje.
W końcu wysiorbała herbatę i dała znak, że mam iść za nią. Usiadłyśmy w nieogrzewanym pokoju. Sople prawie zwisały z sufitu, tak było zimno. Wróżka J. potasowała karty, kazała przełożyć. Kiedy wzięłam je w ręce, krzyknęła - Nie tak! - i trzepnęła mnie w dłonie. Potem spojrzała w karty i oznajmiła:
- O, byłaś w ciąży.
Ja na to: - Nie!
Ona: - Byłaś, byłaś... Ale możesz o tym nawet nie wiedzieć. No jak poroniłaś w pierwszych tygodniach...
Matko, minęło dopiero pięć minut! Co będzie za siedem?! Ona ciągnęła dalej:
- Chłopów masz wokół pełno.
- Naprawdę? No nie!
Tak, tylko nie możesz się zdecydować. No wybierz któregoś, to ci na któregoś powróżę. Ale szybko, bo mi zimno.
Kogo wybrać z tego tłoku. OK. Niech będzie James, Irlandczyk. Często czatujemy.
- Justyna i James, Justyna i James - wróżka nad kartami zaczęła szeptać.
Jestem Iwona! - ja jej na to, ale ona nie słuchała. - Justyna i James, Justyna i James - powtarzała
W końcu rzekła: - Będziesz w ciąży, i to jeszcze w tym roku. Co? Że nie chce do ciebie przyjechać?! No to ty jedź do niego! Przecież nie jesteś wiatropylna.
Wróżka M. miała być jasnowidzem, ale już po pierwszych minutach wiedziałam, że nie jest. Gdy wchodziła do budynku, mnie, swojej klientki oczekującej na schodach, wcale nie zauważyła, choć prawie się o mnie przewróciła. A potem, jakby nie wiedziała, zapytała: - Z czym pani do mnie przychodzi?
No jak to?! Prawdziwa wróżka powinna wiedzieć!
No to zaczęłyśmy od życia zawodowego. No tu wprost wróżka lała na moje serce miód. Czeka mnie światowa sława. Nie w moim zawodzie. W jakim? Wróżce nie udało się ustalić.
Potem przeszłyśmy do życia osobistego. Usłyszałam: A) Że facet, z którym jestem, to emocjonalny psychopata. Wykańcza mnie.
B) Facet, o którym myślę (James), może być, ale na krótko. Bo w połowie życia zostanie alkoholikiem.
- No to ja już teraz przestanę się z nim zadawać! - ja jej na to, a ona:
- A po co? Wyciśnij z niego, ile możesz, a potem rzuć.
- A jak dzieci będziemy mieć?
Tu wróżka się zasępiła.
- Karty mówią, że nie będziecie To znaczy pani będzie, ale on nie.
- Matko, będzie zdrada!
Wróżka na to: - Zdrady nie widzę.
- Niepokalane poczęcie?
- Nieee, ja tu widzę adopcję. Najpewniej z Rosji.
Wróżka A. przyjęła mnie w żoliborskiej kawalerce. Usiadłyśmy między suszącym się praniem i na wpół rozpakowaną walizką.
- No urwanie głowy! Wszyscy chcą mnie mieć. Od dwu tygodni jeżdżę po całej Polsce i wróżę: w kopalni i w szkole, w centrum handlowym i małym sklepie - tłumaczyła bałagan w domu.
Zaczynamy. Wróżka o nic nie pytała, tylko od razu zaczęła odkrywać moje życie.
"Jest pani w czepku urodzona. Wszystko pani się układa. W pracy - do pół roku czeka awans. W życiu osobistym: i blondyn, i brunet zabiegają. Ma pani w pracy dwie koleżanki, ale ta jedna fałszywa jest. Zdrowie ma pani jak zdrowa pomarańcza (tak, tak!) . Ale też jak pani dba o siebie, sport uprawia i fitnessy. No ale trzeba dbać o siebie, bo jak my nie zadbamy, to kto zadba. Wysypiać się trzeba, witaminy łykać i tak dalej. Nerwów nie szarpać, bo z tego biorą się wszystkie choroby. Mieć pozytywny stosunek do życia, nie zamartwiać się".
Ble, ble, ble i tak dalej ble, ble.
A po chwili przeszła do mojego wyglądu: "Gdzie pani kupiła ten sweterek. Pasuje pani do ust i twarzy. Wygląda pani w nim, proszę się nie obrazić, bo to pozytywne, ale jak wisienka".
Już nic nie wiem. Co to będzie? Dobrze będzie! Poleję sobie wosk i wszystkiego się dowiem. Ale wpierw odchoruję 300 wyrzuconych w błoto złotych.