Saddam pojawił się na sali jako ostatni z ośmiu oskarżonych, spóźniony. Ubrany w ciemny garnitur, z chustką stylowo wystającą z butonierki i Koranem pod pachą, natychmiast przystąpił do natarcia. - Przyprowadzili mnie pod drzwi w kajdankach! - narzekał pytany przez kurdyjskiego sędziego Rizgara Mohammeda Amina o przyczynę spóźnienia. Kajdanki, w połączeniu z tym, że eskortowali go Amerykanie, miały stanowić obrazę dla świętej księgi. - Musiałem wchodzić po schodach przez cztery piętra, bo winda jest zepsuta! - pomstował Saddam. Na domiar złego strażnicy zabrali mu długopis i kartkę z notatkami. - I jak oskarżony może się tutaj bronić?! - wykrzykiwał.
- Powiem o tym policjantom - mówił rzeczowy i chłodno uprzejmy sędzia Amin. - Nie chcę, żebyś im "powiedział"! Chcę, żebyś im rozkazał! - grzmiał dalej Saddam. - Jesteś Irakijczykiem, a oni są najeźdźcami i okupantami. Powinieneś im rozkazywać!
Sędzia Amin nie dał się wyprowadzić z równowagi. Obiecał tylko, że cenne notatki zostaną oskarżonemu zwrócone.
Podobnie jak 19 października proces transmitowała z półgodzinnym poślizgiem iracka telewizja. Realizatorzy dwugodzinnej w sumie rozprawy pominęli dalsze sekwencje awantury z sędzią, najwyraźniej uznając ją za gorszącą. Transmisja powróciła, kiedy Saddam się ostatecznie wyszumiał, a zebrani na sali oglądali pierwszego świadka - oficera saddamowego wywiadu Wadaha Ismaela al Szejka. Oglądali go tylko na ekranie, bo al Szejk zmarł miesiąc temu na raka. Ciężko chory, na wózku inwalidzkim, zdołał złożyć zeznania w szpitalu, dosłownie kilka dni przed śmiercią.
Oficer opowiedział o masakrze w szyickiej wiosce Dudżail, o którą oskarżeni są Saddam i siedmiu jego popleczników. W 1982 roku miał tam miejsce nieudany zamach na dyktatora. Prezydencka kolumna samochodów została ostrzelana przy gaju palmowym, kiedy wracała do Bagdadu po spotkaniu z wioskową starszyzną. Saddam wyszedł ze strzelaniny bez szwanku i zemścił się okrutnie. Setki wieśniaków, w tym kobiety i dzieci, aresztowano. 143 zostało zabitych, niektórzy bez sądu, inni - skazani w kilkugodzinnych procesach przed trybunałem rewolucyjnym.
Jak opowiedział "Gazecie" jeden z wieśniaków z Dudżailu, Saddam uznał, że cała wioska spiskowała przeciw niemu, bo samochód którym przyjechał, był umazany krwią ofiarnego barana podarowanego mu przez starszyznę. Chorobliwie podejrzliwy dyktator twierdził, że nie był to przypadek, ale znak dla zamachowców - w który samochód z kolumny strzelać. Podobno ten samochód istotnie podziurawiły kule, ale przezorny Saddam wracał w innym.
W odtworzonej z kasety relacji al Szejk opowiedział w poniedziałek, że już następnego dnia po zamachu do aresztu trafiło 400 wieśniaków z Dudżailu. Tymczasem według jego oceny zamachowców było najwyżej 12. Całe rodziny wylądowały w osławionym bagdadzkim więzieniu Abu Ghraib. Tam, często torturowani, spędzili rok. Ci, którzy przeżyli, zostali przeniesieni wtedy do więzień na południu Iraku.
Al Szejk zeznał, że nigdy nie rozmawiał z Saddamem o Dudżailu. Pamiętał jednak, że prezydent nagradzał orderami tych oficerów wywiadu, którzy uczestniczyli w masakrze. Pamiętał także, że Taha Jasin Ramadan, były wiceprezydent, dziś siedzący na ławie oskarżonych, wydał rozkaz zniszczenia wszystkich gajów palm daktylowych i sadów pomarańczowych, które stanowiły główne źródło utrzymania mieszkańców Dudżailu.
Po obejrzeniu kasety proces został znów przełożony ze względów proceduralnych, tym razem na 5 grudnia. Pierwsza, 40-dniowa przerwa, miała dać szansę obrońcom na szczegółowe zapoznanie się z aktem oskarżenia. Tym razem oskarżony Ramadan ma sobie znaleźć obrońcę, po tym jak odrzucił adwokata wyznaczonego mu z urzędu.
Ale i tak dużym sukcesem jest to, że wczorajsza rozprawa w ogóle się odbyła. Po pierwszej nieznani sprawcy zamordowali dwóch obrońców. Pozostali zaczęli narzekać, że rząd nie zapewnia im bezpieczeństwa, i ogłosili bojkot. W zeszłym tygodniu, po uzyskaniu dodatkowych gwarancji od rządu, zmienili zdanie. Na sali nie pojawił się w poniedziałek tylko jeden z obrońców. Wszyscy zebrani chwilą ciszy uhonorowali dwóch zabitych.
Sędzia Amin przyznał niedawno, że rozważał przeniesienie procesu z Zielonej Strefy, ufortyfikowanej przez Amerykanów części Bagdadu, do irackiego Kurdystanu, najspokojniejszego miejsca w kraju. - Uznałem jednak, że choć bagdadzkie warunki są trudne, to wystarczające do odbycia normalnego i uczciwego procesu - mówił. Amin jest jedynym spośród sędziów i obrońców, którego twarz pokazywała wczoraj telewizja.
Do przesłuchania jest jeszcze około 30 świadków i powoli rozwiewają się nadzieje, że proces będzie szybki. A przecież to właśnie po to trybunał ograniczył akt oskarżenia. Saddama, mającego na sumieniu kilkaset tysięcy zamordowanych Irakijczyków, oskarżono tylko o przysłowiową kroplę w morzu jego zbrodni. Iraccy politycy i zwykli ludzie toczą już zażarte dyskusje, co robić po procesie za Dudżail, kiedy dyktator zostanie skazany na śmierć przez powieszenie (co do tego nikt nie ma wątpliwości). Jedni chcą natychmiastowego wykonania wyroku, inni - procesów za kolejne zbrodnie. Debata na ten temat stanie się pewnie jednym z tematów kampanii przed wyborami do parlamentu 15 grudnia. W poniedziałek w Dudżailu około 200 wieśniaków demonstrowało, domagając się stryczka dla Saddama. Podobną demonstrację urządzili szyici w Bagdadzie. Tymczasem w sunnickim Tikricie, rodzinnym mieście dyktatora, odbyła się demonstracja w jego obronie.
W sukurs Saddamowi przybyli też wczoraj dwaj słynni prawnicy. Na ławie obrońców zasiedli były minister sprawiedliwości Kataru i Ramsey Clark, w latach 60. amerykański prokurator generalny. Clark, znany ze skrajnie lewicowych poglądów, w przeszłości doradzał już byłemu dyktatorowi Jugosławii Slobodanowi Miloszeviciowi. Ma zamiar podważyć legalność sądu, który jego zdaniem nie jest niezawisły, bo odbywa się w kraju okupowanym.