- Hip-hop był CNN-em czarnej społeczności - głosi na swojej najnowszej płycie legendarna już nowojorska formacja Public Enemy.
Rzeczywiście: mniej więcej 15 lat temu, gdy zespół był u szczytu popularności, ich rapowe teksty były ostrymi społecznymi komentarzami. Hip-hop wyrosły z ulicznych zabaw językiem stanowił swoisty kanał ekspresji frustracji dla mieszkańców czarnych dzielnic amerykańskich miast.
Amerykańscy raperzy w tekstach błyskawicznie reagowali na wydarzenia społeczne czy polityczne. Komentowali też nastroje, które na ich oczach dopiero rodziły się na ulicach miast w USA.
Public Enemy bywał oskarżany o rasizm, musiał się tłumaczyć z zarzutu o antysemityzm. Muzycy twierdzili, że nie promują antysemityzmu, a jedynie rejestrują nastroje czarnej społeczności. Ale takie wypowiedzi nabrały innego zabarwienia, gdy w 1991 roku na Brooklynie rzeczywiście wybuchły antysemickie zamieszki. Wystarczył pretekst - wypadek spowodowany przez kierowcę pochodzenia żydowskiego. Wtedy na ulicach pojawiły się dziesiątki agresywnych czarnoskórych nastolatków.
Rok później przez Los Angeles przetoczyły się gigantyczne zamieszki rasowe, gdy uniewinniono białych policjantów, którzy pobili podczas zatrzymania czarnoskórego kierowcę Rodneya Kinga. Wystarczyło posłuchać wcześniejszych płyt wykonawców hiphopowych wywodzących się z tego miasta mówiących o rasizmie i przemocy policji, aby przekonać się, że takie wydarzenia były tylko kwestią czasu.
W USA to już przeszłość. Rap stał się tam przede wszystkim elementem show biznesu i maszynką do zarabiania pieniędzy. Największe gwiazdy gatunku zarabiają miliony dolarów nie tylko na sprzedaży płyt, ale też rozmaitych kontraktach sponsorskich czy reklamowych. Jeśli już sięgają po tematy z ulicy, to częściej po to, aby stroić się w piórka twardzieli i gangsterów, niż podejmować rzeczywiste problemy społeczne. Amerykański hip-hop i związany z nim image stał się bardziej maską niż nośnikiem rzeczywistych treści.
Inaczej jest w Europie. BBC opublikowało właśnie raport, którego autor Hugh Schofield pokazuje, w jaki sposób niedawne zamieszki, które wstrząsnęły Francją, od lat zapowiadali francuscy wykonawcy hiphopowi rekrutujący się przede wszystkim ze środowisk czarnoskórych i arabskich imigrantów.
Francuski hip-hop jest popularny na rynku europejskim. Wykonawcy - MC Solaar, IAM czy Alliance Ethnik - są popularni także poza Francją. Na inspiracje rapem znad Sekwany powołują się też często polscy hiphopowcy. Np. francuska grupa ragga Soundkail nagrywała nawet z polskimi WWO i Ziperą.
Ale obok artystów, którzy odnoszą sukcesy na europejskich listach przebojów, jest też inna grupa wykonawców - radykalnych i skoncentrowanych przede wszystkim na sprawach społecznych.
"Na co czekacie by rozpalić ogień?/Mijają lata a tu nic się nie zmienia/jak długo może to jeszcze trwać?" - pytał w jednym ze swoich utworów cytowany przez raport BBC francuski gwiazdor hip-hopu Joey Starr. Z kolei zespół 113 w kompozycji "Face A La Police" przestrzegał: "Miasto jest niczym bomba zegarowa/od szefa po prostego policjanta na ulicy/wszyscy są znienawidzeni". "To państwo nas kantuje/więc wiesz, będziemy musieli się bronić" - deklarowała zaś marsylska grupa Fonky Family w utworze "Cherche Pas A Comprendre". "Clichy-sous-Bois/Aulnay-sous-Bois/tutaj wszyscy są gangsterami" - wymieniał w utworze "Gangsta Gangsta" miejsca, w których doszło ostatnio do zamieszek raper Alpha 5.20.
Te teksty nie były napisane w ostatnich miesiącach. Najstarsze mają dziesięć lat. Jeszcze ostrzej wypowiadają się nowsi wykonawcy np. Disiz La Peste. Mający senegalskie korzenie 27-latek na swojej najnowszej, wydanej w tym roku płycie "Les Histoires Extraordinaires D'un Jeune De Banlieue" w utworze tytułowym ostro używa sobie na Francji: "To co robię nic nie znaczy dla tego kraju".
W wywiadach Disiz domaga się, aby Francja ostatecznie rozliczyła się ze swoją historią, przeprosiła za kolonializm i wzięła odpowiedzialność za jego konsekwencje, którymi są między innymi tysiące ciągnących do metropolii imigrantów. Ten sam Disiz nie widzi też nic złego w zamieszkach i płonących samochodach. - Jedyny problem w tym, że płoną przed naszymi domami - mówi.