Uratowano rękę przeszczpiając nerwy od matki

Jak przywrócić władzę w sparaliżowanej ręce? Amerykańscy lekarze wszczepili w tym celu młodemu mężczyźnie fragmenty nerwów pobranych od jego matki

Prawie rok temu, a dokładnie trzy dni przed Bożym Narodzeniem 2004, Nick Anderson, 18-letni obiecujący kierowca rajdowy, wracał od przyjaciela do domu. Nagle stracił kontrolę nad swoim pojazdem, który wpadł w poślizg i zderzył się z barierką. Nick przeżył, ale odniósł ciężkie obrażenia - głównie kończyn. Najgorzej było z jego lewą ręką. Na wysokości łokcia została ona prawie całkowicie zmiażdżona, a biegnące tamtędy nerwy uległy rozerwaniu. Skutek? Nick stracił czucie i możliwość poruszania swoją lewą ręką. Specjaliści orzekli, że jedyną szansą na odzyskanie władzy w kończynie jest przeszczep nerwów. Zabieg został przeprowadzony w ostatni czwartek. Dawcą została matka mężczyzny.

Brakujące ogniwo

Czterdziestoletnia Frankie Anderson-Harris od początku, i to w bardzo dosłownym znaczeniu, walczyła o rękę swojego syna. Początkowo lekarze, widząc, jaki jest rozmiar uszkodzeń, chcieli amputować zniszczoną kończynę. Kobieta nie chciała się na to zgodzić (sam Nick nie był tego świadom - był w stanie śpiączki). - Wierzyłam, że dzisiejsza nauka i technologia sprawią, że mój syn będzie znowu sprawny - mówi dziś Frankie. Wyzwanie podjął zespół dr. Allana Belzberga z Johns Hopkins University School of Medicine w Baltimore.

Badania pokazały, że Nick ma rozerwane dwa z trzech głównych nerwów lewej ręki: łokciowy i przyśrodkowy. Autoprzeszczep od samego mężczyzny nie wchodził raczej w grę. - Dziura, jaką musieliśmy załatać, miała prawie 18 cm. Nie było szans na pobranie takiej ilości tkanki nerwowej od młodego mężczyzny, który przecież odniósł również ciężkie obrażenia pozostałych kończyn - mówi Belzberg. Trzeba było znaleźć dawcę. Jak w większości podobnych przypadków poszukiwania w pierwszej kolejności zaczęto od bliskich ofiary, by zminimalizować prawdopodobieństwo odrzucenia przeszczepu. Okazało się, że najbardziej zbliżone pod względem genetycznym są komórki matki chłopaka. Kilka dni przed przeszczepem od kobiety pobrano fragmenty tkanki unerwiającej jej ręce i nogi. - Mama jest teraz przeze mnie trochę obolała - mówi dziś Nick. Ból to jednak nie wszystko. Pewne obszary stóp i wewnętrznej strony rąk kobiety pozostają odrętwiałe. - To odrętwienie się zmniejszy, jednak nigdy całkowicie nie zniknie - mówi dr Belzberg. - To nic, przecież chodzę, z problemami, ale chodzę - odpowiada Frankie Anderson-Harris.

Problem z odrzuceniem

Pomimo tego, że w ostatnich latach nastąpił duży postęp w ponownym łączeniu i przywracaniu do pracy uszkodzonych nerwów, operacja, jaką zaplanował Belzberg, wciąż należy do rzadkości (podobnych zabiegów przeszczepiania nerwów od innego niż sam poszkodowany dawcy przeprowadzono około dwunastu). Sama idea była w przypadku Nicka Andersona dość prosta. Końce przerwanych nerwów - łokciowego i przyśrodkowego - trzeba było połączyć ze sobą przy użyciu tkanki pobranej od Frankie. Właśnie wykorzystanie nerwów pobranych od drugiego człowieka decyduje o niezwykłości zabiegu. Kluczowym problemem będzie to, czy organizm Nicka przyjmie, czy też odrzuci taki przeszczep. Aby zmniejszyć to ryzyko, mężczyźnie podaje się leki osłabiające jego układ odpornościowy. Ponadto nerwy uzyskane od Frankie cały tydzień poprzedzający przeszczep spędziły zanurzone w specjalnym roztworze, który działa na komórki w taki sposób, że prawdopodobieństwo ich późniejszego rozpoznania przez organizm biorcy jako obcych jest mniejsze niż normalnie.

Rok na odbudowę

- Po około trzech miesiącach będziemy wiedzieć, czy przeszczep się przyjął - mówi dr Belzberg.

Lekarze mają nadzieję, że w ciągu kolejnych miesięcy organizm Nicka zastąpi komórki matki swoimi własnymi.

- Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, po roku mężczyzna powinien zacząć odzyskiwać władzę w ręce - zapowiada Belzberg.

On sam jest dziś zdania, że Frankie Anderson-Harris miała w 100 proc. rację, gdy nie pozwoliła na amputację ręki syna. - W wielu przypadkach możemy dziś naprawić uszkodzone nerwy i ocalić kończynę. Niestety, wciąż zbyt wielu lekarzy nie zdaje sobie sprawy, jak duże postępy w tej dziedzinie medycyny poczyniono w ostatnim czasie - mówi Belzberg.