Przewodniczący obecnie UE Brytyjczycy trzy tygodnie temu zorganizowali nieformalne spotkanie ministrów finansów wszystkich krajów członkowskich. Konferencja, która odbyła się w Bristolu, była poufna i nie wydano po niej żadnego oficjalnego komunikatu.
Sprawcą bólu głowy Brytyjczyków jest znany producent odzieży Marks & Spencer. Firma ma szansę przejść do historii nie tylko jako sprzedawca swetrów, ale także jako autorka rewolucji w zasadach podatkowych, którymi rządzi się UE.
Marks & Spencer działa w wielu krajach, ale siedzibę ma w Wielkiej Brytanii i tam też płaci podatki jej spółka-matka. Dwa lata temu chciała odliczyć sobie straty poniesione we Francji od podatku od firm płaconego w Wielkiej Brytanii. Fiskus się nie zgodził i sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. W kwietniu 2005 r. doradca Trybunału adwokat generalny Miguel Maduro wydał opinię, która jest miażdżąca dla brytyjskiego fiskusa. Maduro uznał, że zakaz odliczania sobie strat poniesionych w jednym kraju UE od podatku płaconego w innym jest naruszeniem zasad wolnego rynku. Jeśli ETS podzieli opinię adwokata (a dzieje się tak w 80 proc. przypadków) to największe państwa UE czekają potężne kłopoty budżetowe. Sama sprawa Marks & Spencer kontra Inspektor Podatkowy Jej Królewskiej Mości David Halsey jest warta "tylko" 44 mln euro, ale brytyjski fiskus obliczył, że zmiana zasad rozliczania podatku od firm kosztowałaby 5,8 mld funtów.
Najgorzej jednak wyjdą na całej sprawie Niemcy. Skrupulatnie obliczyli, że niekorzystny dla państw wyrok ETS mógłby kosztować ich budżet nawet 50 mld euro. Niemcy chcieli, żeby skutki finansowe wyroku Trybunał wziął pod uwagę, ale na razie bez skutku. - Argumenty niemieckiego rządu dotyczące zmniejszenia dochodów i poważnych problemów budżetowych nie mogą być uwzględnione - napisał w swojej opinii Maduro.
W Bristolu ministrowie finansów zastanawiali się, co zrobić z orzeczeniami ETS. W praktyce nad wieloma państwami UE z powodu sprawy w Trybunale wisi jakaś budżetowa groźba. Najgorzej mają Włosi, którzy wprowadzili w 1997 r. zabroniony przez unijną VI Dyrektywę podatek obrotowy inny niż VAT (tzw. IRAP). Ta sprawa to groźne memento dla Samoobrony, która również proponowała wprowadzenie podatku obrotowego. Jeśli wyrok ich do tego zmusi, Włosi będą musieli oddać podatnikom 120 mld euro. Wobec takiej sumy bledną polskie kłopoty. ETS rozstrzygnie, czy nasz fiskus będzie musiał oddać miliard zł akcyzy zapłaconej przez importerów używanych samochodów z krajów UE.
W Bristolu ministrowie jak ognia unikali stwarzania wrażenia, że będą naciskać na ETS. "Zwrócono uwagę na konieczność prowadzenia działań w niekonfrontacyjnej atmosferze, aby uniknąć sygnału, że państwa członkowskie są w konflikcie z ETS" - czytamy w sprawozdaniu z konferencji, do którego dotarła "Gazeta". Ale postanowili lepiej koordynować swoje działania. "Gdy więcej państw członkowskich będzie występowało przed Trybunałem, będzie on bardziej otwarty na argumenty" - czytamy w tej samej notatce.
Co chcieliby osiągnąć ministrowie? Brytyjczykom i Niemcom zależy na tym, aby "wymóc na ETS zmianę linii orzecznictwa i zrobienie wyjątku dla podatków bezpośrednich (PIT i CIT) w postaci uznania, że konsekwencje finansowe orzeczenia mogą stanowić uzasadnienie (...). Byłoby pożądane, aby ETS bardziej zrównoważył wymogi związane z jednolitym rynkiem z innymi politykami europejskimi i krajowymi". Ministrowie finansów ponarzekali też sobie na Komisję Europejską. "Podkreślono, iż często Komisja zbyt szeroko interpretuje swobody traktatowe i przez to swym stwarza problemy problem dla państw członkowskich".
Wszystkie kraje zgadzają się też, że byłoby lepiej aby wyroki ETS obowiązywały od chwili ich wydania. Wtedy państwa uniknęłyby zwracania podatnikom gigantycznych sum z powodu przegranych przed ETS procesów. Ale szanse na nakłonienie Trybunału do "oszczędzania" krajowych budżetów są niewielkie - ministrowie zgodzili się, że "lepiej byłoby wygrywać sprawy, niż korzystać z takiej możliwości".
Uczestnicy spotkania doszli też do wniosku, że sprawą powinno się zająć ciało oficjalne. "Zwrócono uwagę na konieczność przeniesienia problemu na poziom polityczny" - czytamy w sprawozdaniu. Konsekwencjami niekorzystnych dla państw wyroków ETS zajmie się więc komitet ministrów finansów państw UE, tzw. ECOFIN.
- Wydaje mi się, że to nie ETS powinien brać pod uwagę finansowe konsekwencje swoich orzeczeń, tylko raczej ministrowie powinni o nich myśleć przed wprowadzeniem przepisów - mówi "Gazecie" prof. Ben Terra, wybitny znawca unijnego prawa wykładający na uniwersytetach w Amsterdamie i w Lund w Danii. - Ministrowie propagują podwójne reguły gry: podatnicy mają przestrzegać prawa albo ponosić odpowiedzialność, zaś państwa, które nie stosują się do unijnego prawa, chciałyby ponosić konsekwencje jedynie na przyszłość. Gdyby to miało być generalną zasadą, oznaczałoby, że "przestępstwo popłaca".
Terra podkreśla, że już teraz ETS czasami nie każe państwom zwracać pieniędzy, jeśli uzna, że złamanie unijnego prawa nastąpiło bez jego winy, np. jeśli na stosowanie jakichś przepisów zgodziła się Komisja albo prawo unijne było niejasne.
Czasami jednak sama suma, którą trzeba by podatnikom zwrócić, sprawia, że sędziom ETS nie wystarcza wyobraźni. Krzysztof Sachs z firmy doradczej Ernst & Young dodaje, że w sprawie nieszczęsnego włoskiego podatku IRAP (przypomnijmy: w grę wchodzi 120 mld euro) adwokat generalny Francis Jacobs nie odważył się napisać, że państwo włoskie powinno zwrócić te pieniądze podatnikom. Zaś w innej sprawie, która groziła dużymi stratami Austrii, zwrot podatku dostały tylko te firmy, które jeszcze przed orzeczeniem ETS spierały się o to z wiedeńskim fiskusem. Dla tych, które już po wyroku chciały skorzystać z okazji, furtka była zamknięta.