Zacznijmy od drugiej zbrodni: na początku października w malutkim Łęgowie pod Gdańskiem pojawił się obcy mężczyzna z włosami spiętymi w kitkę - Piotr T. z Tczewa.
Miejscowi widzieli, jak szedł nad rzekę. Tam zabił przypadkowo napotkanego 11-latka. Dzięki policyjnej obławie złapano go w ciągu kilku godzin. - Przyznał się nie tylko do tej zbrodni, ale i do innej - sprzed trzech lat - popełnionej pod Malborkiem na 12-letnim chłopcu. Dzieciak zginął od ciosów noża, zwłoki znaleziono przy wiejskiej drodze.
- Zabójca opowiedział o tym, co robił w obu przypadkach, z najdrobniejszymi szczegółami - mówi "Gazecie" jeden z policjantów zaangażowanych w śledztwo.
Od trzech lat za zabójstwo 12-latka siedzi ktoś inny: Tomasz K., mieszkaniec wsi Stara Wisła pod Malborkiem. Ma prawomocny wyrok 15 lat.
Prowadzący tamto śledztwo wytypowali go jako sprawcę ze względu na konflikt z ofiarą. Chłopczyk mieszkający niedaleko Starej Wisły znał Tomasza K. i - według sąsiadów - miał wyszydzać jego ułomność umysłową. Ktoś widział, jak nastolatek uderzył Tomasza K. w twarz.
Wyrok zapadł w dwóch instancjach - przed Sądem Okręgowym i Apelacyjnym w Gdańsku.
- Nie zauważyłem, żeby w tej sprawie popełniono błąd - mówi mec. Zygmunt Tylicki, obrońca oskarżonego przydzielony z urzędu. - Choć miałem wrażenie, że materiał dowodowy nie jest traktowany dość wnikliwie - przyznaje po chwili milczenia. - Być może moją czujność uśpiło zachowanie matki Tomasza K., która nie kwestionowała winy syna, była nawet zadowolona, że w więzieniu będzie miał fachową opiekę medyczną.
Gdzie tkwi błąd? Według ustaleń "Gazety" nikt nie zainteresował się mieszkańcami Starej Wisły, którzy widzieli tuż przed zabójstwem kręcącego się w pobliżu obcego mężczyznę z włosami spiętymi w kitkę. Poza tym, choć upośledzony K. przyznał się w śledztwie do winy, to jego wersja była niespójna: zmieniał szczegóły wydarzeń, niektórych wątków zbrodni nie potrafił wytłumaczyć.
Do tego - prawdopodobnie - popełniono błędy na początku śledztwa.
- Widziałem wizję lokalną i chyba nie wszystko było tak jak trzeba - mówi Edmund Wołoszyk, mieszkaniec wsi, z której pochodził zamordowany chłopczyk. - Policjanci przywieźli tego podejrzanego samochodem i sami poprowadzili go na miejsce zbrodni, jak barana. Dopiero wtedy policjant powiedział "Teraz pokaż, jak to zrobiłeś". Pole jest duże, chłopak chyba powinien ich zaprowadzić na miejsce bez jakiejkolwiek pomocy.
Tomasza K. zgubiło też to, że jego adwokat uwierzył w winę klienta. Skupił się więc nie na walce o uniewinnienie, lecz na staraniach o ograniczenie wymiaru kary - oskarżonemu groziło 25 lat.
Śledztwo w sprawie obu zbrodni prowadzi teraz Prokuratura Rejonowa w Pruszczu Gdańskim. Wszystkie dowody są na nowo weryfikowane. - Zważywszy na to, że w więzieniu może przebywać niewinny człowiek, sprawę traktujemy priorytetowo - mówi Teresa Rutkowska-Szmydyńska, prokurator rejonowy. - Jeśli będą przesłanki, wystąpimy o wznowienie procesu, ale obecnie niczego jeszcze nie można przesądzać.
To, że ktoś przyznał się do zbrodni, jeszcze nie oznacza, że tę zbrodnię popełnił. Konieczne jest przeanalizowanie wszystkich dostępnych dowodów i dopiero na tej podstawie można powiedzieć, jak było naprawdę. Jeśli okaże się, że w więzieniu od trzech lat rzeczywiście siedzi niewinny człowiek, to sąd go wypuści na wolność najszybciej jak to możliwe. Ta osoba będzie miała prawo ubiegać się o odszkodowanie od skarbu państwa.