Trybunał zajął się dostępem do archiwów IPN za sprawą rzecznika praw obywatelskich. Rzecznik wspierał przed sądami administracyjnymi te osoby, którym IPN odmówił dostępu do akt, bo nie uznał ich za "pokrzywdzonych".
- Sytuacja, w której takie osoby pozbawione są możliwości obrony swojego dobrego imienia przed sądem, jest dyskryminacją, szczególnie jeśli do tych samych dokumentów mają dostęp naukowcy czy dziennikarze - uzasadniał przed Trybunałem wniosek dr Andrzej Malanowski z Biura Rzecznika.
Trybunał uznał, że dostęp do zgromadzonych w IPN materiałów powinien mieć każdy, kogo one dotyczą. To kończy "kafkowską" sytuację tysięcy ludzi z listy Wildsteina i innych, na których IPN - odmawiając statusu pokrzywdzonych - rzucił cień podejrzenia, że byli agentami.
Teraz będą mogli przyjść do czytelni IPN-u i przeczytać wszystko, co o nich zgromadziły służby specjalne PRL-u. A jeśli uznają, że np. jakiś donos w tych papierach nie jest prawdą, będą mogli dołączyć do niego swoje wyjaśnienie.
Takie prawo będzie przysługiwało każdemu, także funkcjonariuszom i pracownikom służb specjalnych PRL-u oraz tajnym współpracownikom, którzy się do tej współpracy nie przyznali.
Do tej pory takie prawa miały tylko osoby, którym IPN przyznał status pokrzywdzonego. Wgląd w niektóre dokumenty o przebiegu służby (głównie te potrzebne do emerytury) mieli też byli funkcjonariusze i pracownicy służb specjalnych.
- Pokrzywdzeni nadal będą mieli szczególne prawa. Tylko oni będą mogli wyrażać zgodę na dostęp do ich akt osób trzecich, zastrzegać, że pewne materiały - np. dotyczące życia prywatnego - nie mogą być udostępniane, tylko oni mogą zastrzec ich niepokazywanie przez 90 lat - wyliczał sędzia sprawozdawca Jerzy Stępień.
W taki rewolucyjny sposób Trybunał Konstytucyjny zmienił ustawę o IPN. Orzekł, że przepisy (art. 30 ust. 1, art. 31 ust. 1 i 2 i art. 33 ust. 1), które dają tylko "pokrzywdzonemu" dostęp do zgromadzonych na jego temat dokumentów i prawo dołączania do nich własnych uzupełnień, sprostowań czy wyjaśnień, jest sprzeczny z konstytucją, jeśli pozbawia takiego prawa wszystkich innych, na których temat IPN ma dokumenty. Konstytucja (art. 51 ust. 3 i 4) daje bowiem każdemu prawo dostępu do dotyczących go dokumentów i możliwość prostowania zawartych w nich informacji.
I każdy ma prawo do ochrony swojego dobrego imienia (art. 47 konstytucji), a to byłoby niemożliwe, jeśli IPN, odmawiając statusu pokrzywdzonego, odmawia dostępu do dokumentów.
Na tej samej zasadzie Trybunał uznał także za sprzeczny z konstytucją przepis (art. 33 ust. 2), który uzależnia udostępnienie byłym funkcjonariuszom i pracownikom służb specjalnych dotyczących ich akt od tego, żeby we wniosku napisali, że byli takimi funkcjonariuszami.
Uznał wreszcie, że z ustawy o IPN nie wynika, że nie można się przed sądem administracyjnym domagać ustalenia swojego statusu (np. pokrzywdzonego czy tajnego współpracownika) także na podstawie materiałów wyłączonych do tajnego archiwum zawierającego dokumenty, których ujawnienie mogłoby zagrozić interesowi państwa czy bezpieczeństwu agentów.
IPN musi pokazać sądowi i zainteresowanemu te dokumenty. Tych, którzy je zobaczą, obowiązuje oczywiście, tajemnica.
Na dzisiejszej rozprawie sędziowie (Trybunał rozpatrywał te sprawę w pełnym składzie) dociekliwymi pytaniami skłonili prezesa IPN Leona Kieresa i dyrektora biura prawnego Krzysztofa Zająca do wyjawienia zasad, jakimi kieruje się IPN, przyznając lub nie status pokrzywdzonego. Dyrektor Zając przyznał np., że IPN, uznając kogoś za tajnego współpracownika, posługuje się definicją z 1983 r. z ustawy o MSW, a nie definicją z ustawy lustracyjnej. Zatem uzna za agenta kogoś jedynie dlatego, że podpisał zobowiązanie, nawet jeśli nigdy tego zobowiązania nie realizował.
Więcej: IPN nie czuje się związany wyrokami sądu lustracyjnego. Może więc być sytuacja, gdy według IPN agentem był ktoś, kogo sąd lustracyjny uwolnił od winy. Trybunał w wyroku podkreślił, że IPN powinien stosować definicję z ustawy lustracyjnej i uznawać wyroki sądu lustracyjnego.
Dyrektor Zając powiedział też, że IPN interesuje tylko treść dokumentów, nie bada, czy mówią prawdę, czy nie - Badamy tylko kwestie formalną, nie merytoryczną - mówił. Stwierdził też, że "zaświadczenia", które IPN wydaje, odmawiając statusu pokrzywdzonego, umyślnie nie są decyzjami administracyjnymi, żeby uniemożliwić takim osobom, jeśli odwołają się do sądu, zapoznanie się z dotyczącymi ich dokumentami.
- Inaczej osoby, które były tajnymi współpracownikami, mogłyby wybadać, co zeznać w oświadczeniu lustracyjnym. W ten sposób storpedowalibyśmy ustawę lustracyjną - tłumaczył Zając.
- To pana zdaniem ustawa lustracyjna służy badaniu prawdomówności byłych agentów, a nie ujawnianiu współpracy z tajnymi służbami PRL-u? - pytał sędzia Stępień.
Trybunał nie podzielił interpretacji, że sensem ustawy lustracyjnej jest łapanie ludzi na kłamstwie, i dlatego orzekł, że każdy może sprawdzić - i sprostować - co zgromadziły na jego temat służby specjalne PRL.
Według Trybunału ustawa o IPN nie daje dziennikarzom prawa dostępu do archiwów. Przyznał tym samym rację generalnemu inspektorowi ochrony danych osobowych.
Wyrok Trybunału wejdzie w życie za kilka dni - po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. Od tego dnia każdy będzie mógł zgłosić się do IPN, by obejrzeć materiały na swój temat.