Rafał Łukomski, szef poznańskiej firmy Raf - MONT pracuje po 16 godzin na dobę. Komórki najczęściej nie odbiera, bo nie słyszy dzwonka - zagłuszają go trzy warczące non stop cykliniarki do podłóg. Kilkanaście nagranych wiadomości odsłuchuje dopiero w nocy.
- Tak będzie przynajmniej do końca roku - mówi przeglądając pogryzdolone kartki w kalendarzu. - Pan zobaczy. Wszystkie terminy zajęte do połowy stycznia. Jak się wyrobić?
Łukomski nie jest wyjątkiem. Mariusz Krzyżowski, właściciel przedsiębiorstwa remontowo-budowlanego z górnego Śląska twierdzi, że w porównaniu z ubiegłym rokiem ilość zleceń wzrosła o sto procent: - Robię jak wariat, nie dosypiam. Takich żniw nie było chyba od połowy lat 90-tych, kiedy ludzie mieli jeszcze więcej pieniędzy niż teraz.
- Za mało fachowców mamy do roboty - wyznaje Jacek Gonsowski, budowlaniec z Warszawy. - W stolicy nie ma już skąd brać murarzy, malarzy, tapeciarzy. Przyjeżdżają z prowincji, ale i to za mało. A klienci wciąż do mnie dzwonią. Muszę odmawiać, bo najbliższy wolny termin mam na luty.
Gonsowski nie jest rekordzistą: Mateusz Braniecki (także ze stolicy) zapełnił już w swoim kalendarzu cały marzec 2006. - Zatrudniam sześć osób, zapieprzamy jak pszczoły i się nie wyrabiamy. Odmawiam nawet znajomym - mówi.
- Panie szanowny, choćbym chciał nie zapiszę pana w zeszyt prędzej jak na połowę marca. To jak? Pisać, czy nie, bo każda minuta jest cenna? - strofuje nas Zenon Kraus, szef firmy z Pszczyny (Śląsk).
Obdzwoniliśmy też firmy remontowe z Bydgoszczy, Gdańska, Jeleniej Góry, Lublina, Krakowa i Rzeszowa. Wszędzie ta sama odpowiedź: - Nie mamy wolnych terminów. Trzeba się zapisać i czekać. Od kilku tygodni, do kilku miesięcy.
Firmy zajęte, do łask wracają więc zapomniani już trochę fachowcy - złote rączki.
Ogłaszają się w lokalnych gazetach, obklejają swoimi numerami telefonów przystanki autobusowe i klatki schodowe na osiedlach. Jednak najlepszą reklamą jest dla nich zadowolony klient, który powie kilka ciepłych słów o wykonanej robocie sąsiadowi czy koledze w pracy.
Oferują swoje usługi za dużo niższą cenę od firm, bo najczęściej nie prowadzą działalności gospodarczej i nie odprowadzają podatków. Nie wystawią nam też rachunku, nie możemy więc odliczyć kosztów remontu. Jeśli rączka spartoli robotę, nie mamy też szans reklamację. Mimo tych mankamentów, na brak roboty nie narzekają.
- W dekadzie Gierka zakładało się sąsiadom boazerię, kleiło płytki - mówi fachura z Bydgoszczy, który w strachu przed urzędem skarbowym nie chce ujawnić swoich danych. - W połowie lat 80. koniunktura się skończyła. Przerzuciłem się na taksówkę. Nie myślałem, że kiedyś do budowlanki wrócę. Z miesiąc temu wiozę klienta, a on pamiętał mnie jeszcze z PRL-u. Pyta, czy mu remontu nie zrobię. Bez wahania się zgodziłem. I już tylko w jednej klatce schodowej mam ze sześć zamówień. Taksówkę na razie zawiesiłem. Na remontach są dużo większe pieniądze.
Artur W. z Polic (Zachodniopomorskie) jest zatrudniony w zakładach chemicznych. Po godzinach - układa parkiety, glazurę w łazience, maluje ściany i przykleja listwy podłogowe. Zrobi wszystko. i można się z nim dogadać co do ceny. Ale co do terminów - już nie.
- Wracam z pracy, zjadam obiad i idę na fuchę. W domu jestem najczęściej około północy. Kiedy najbliższy wolny termin? Ludzie w naszym zakładzie dostali akcje, nie przewiduje do przyszłego lata.
Po pierwsze - ulga podatkowa. Będzie obowiązywać tylko do końca roku. Kończą się właśnie wyznaczone przez Sejm złote trzy lata, w których można odliczyć od podatku 19 procent wydatków remontowych (nie więcej niż 4725 złotych w przypadku mieszkania lub 5670 zł w przypadku domu). Jeśli przy okazji odnawiania ścian i parkietów zdecydujemy się także na remont instalacji i urządzeń gazowych, możemy odliczyć dodatkowo 945 zł. Prosty rachunek wskazuje więc, że kto się pospieszy i zdąży do końca roku z remontem, temu fiskus może zwrócić 5697 lub 6615 zł.
- Nic dziwnego, że ludzie masowo rzucili się do sklepów z artykułami budowlanymi i do firm przeprowadzających renowacje pomieszczeń - komentuje Maciej Cichański, rzecznik prasowy Izby Skarbowej w Bydgoszczy.
A co z tymi, którzy zapisują się na remontowy już na przyszły rok?
- Nawet, jeśli będę miał dla klienta czas dopiero w kwietniu, to mimo iż nie odliczy sobie kosztów robocizny, zawsze może kupić materiały jeszcze w tym roku i tu zaoszczędzić. I wielu tak robi - mówi Mariusz Krzyżowski ze Śląska.
Po drugie - kredyty. Banki natychmiast zareagowały na remontowe szaleństwo. Wprowadziły tańsze, niżej oprocentowane kredyty hipoteczne, z których można korzystać także przy remontowaniu domów. I to po nie najchętniej przychodzą ci, którzy chcą coś zmieniać w mieszkaniu.
Po trzecie - polepszająca się sytuacja gospodarcza. Jesteśmy bogatsi już nie tylko na papierze. Optymistyczne statystyki zaczynają przekładać się na portfele Polaków.
- Na remontowe szaleństwo Polaków składa się kilka ważnych czynników. Nie można zapominać, że mieszkamy najczęściej w mieszkaniach czy domach budowanych w latach 80-tych. Powstawały z marnych materiałów, byle jak, a ekipy budowlane posiłkowały się w znakomitej większości przestarzałymi już dziś technologiami. Nic dziwnego, że to wszystko zaczęło nam się w końcu sypać i nie podobać. A jak się sypie, to trzeba remontować - nikt przecież nie będzie mieszkał w ruderze.
Po drugie: na peryferiach miast powstaje dużo nowych domów, w których stosuje się rozmaite nowoczesne rozwiązania, i to widoczne gołym okiem. A to nowy rodzaj dachówki, a to tynk o niespotykanej fakturze. Takie budowle stają często w sąsiedztwie tych starych, klockowatych domów, których właściciele po prostu chcą równać do lepszego. Jak sąsiad ma fajny, dobrze położony tynk, to dlaczego mój dom ma wyglądać byle jak, skoro stać mnie też na taki tynk? To jest tego rodzaju myślenie.
Po trzecie: wreszcie w miarę stabilna gospodarka. Stać nas na remonty, a jeśli nawet nie do końca nas stać, to nie boimy się bać na to kredytów. No i wreszcie nie można zapominać, że to pisma w rodzaju Ładnego Domu też mają spory udział w tym boomie. To my podpowiadamy nowe rozwiązania, pokazujemy, co nowego na rynku, przybliżamy technologiczne nowinki. To wszystko razem wzięte stwarza swego rodzaju modę na remontowanie. Tak trzeba i tak wypada. Mam pewność, że ta moda nie minie wraz z wygaśnięciem ulgi remontowej.