Polscy artyści angażują się politycznie

Polscy artyści zaangażowali się politycznie. Ostatni raz było tak bodaj w stanie wojennym. To jednak nie znaczy, że mówią nam, na kogo głosować. Jeśli ktoś będzie szukał w sztuce wskazówki, gdzie na liście zaznaczyć krzyżyk, nie znajdzie jej

Nigdy jeszcze nie było tak intensywnej i długiej kampanii wyborczej - i sztuka na to reaguje. Wystawy inspirowane polityką powstają spontanicznie w różnych miastach. Zaczęło się w sierpniu od wystawy "Strażnicy Doków" w Instytucie Sztuki Wyspa w Gdańsku, powiązanej z obchodami rocznicy "Solidarności". Potem była "Polska Sztuka Polityczna" w Kolonii Artystów, też na terenie Stoczni Gdańskiej, wreszcie teraz - "Jakoś to będzie" w warszawskiej Galerii Piotra Nowickiego.

Jest już prawie tak jak na świecie. Z okazji ostatnich wyborów prezydenckich w USA posypały się wystawy, m.in. "The Presidency" w galerii Exit Art czy "Democracy was fun" w White Box w Nowym Jorku, do których - jak relacjonował Sebastian Cichocki w internetowym "Rastrze" - "przenikały najbardziej wywrotowe grupy ulicznych aktywistów". W Polsce ulica nie ma zbyt silnego kontaktu z galeriami, a co ostrzejsze plakaty w Galerii Piotra Nowickiego są powieszone tak, by właśnie nie było ich widać z ulicy. Ale sztuka już zaczęła uczestniczyć w publicznej debacie, co jest oznaką dojrzewania demokracji.

Z tym, że diagnoza polskiej sceny politycznej przeprowadzona przez artystów nie jest wesoła.

Utopia alternatywy

W plakacie Aleksandry Polisiewicz "Nieświadome lustrowanie informacji" ze schematycznie narysowanego kranu po lewej stronie leci woda, a po prawej stronie leci gaz. Pośrodku pokrętło o formie przypominającej swastykę; im bardziej przekręci się je w prawo, tym będzie goręcej - mówi plakat. W jednym z filmików tej autorki, gdzie materiał dokumentalny połączony jest z animacją, dwugłowy mężczyzna, dwugłowy orzeł pojawiają się w białym kole wyciętym w czerwonym polu, co jest aluzją do nazistowskiej flagi.

Prekursorem wyszukiwania symbolicznych symetrii jest Grzegorz Klaman, który już cztery lata temu do narodowej flagi doszył czarny pas, tytułując to "Flaga III RP". Jest w tym plastycznym radykalizmie coś z wydźwięku sztuk teatralnych Ingmara Villquista. W tekstach takich jak "Helmucik" czy "Entartete Kunst" autor ten demaskuje społeczne mechanizmy wykluczenia jako wtórne wobec rozpętanych w latach 30. w Niemczech spektakli potępień całych grup społecznych czy nurtów w sztuce. Wizja i tu, i tu jest czarna, jak farba, która zalewa biało-czerwoną flagę zamkniętą w plastikowej tubie w innej pracy Klamana pt. "Wewnętrzna flaga".

To oczywiście protest przeciw ofensywie prawicy w Polsce. Ale też - brak nadziei na alternatywę. Prototypem współczesnego artysty zaangażowanego byłby pewnie Joseph Beyus, niemiecki idealista, jeden z twórców wywrotowej sztuki "Fluxus" w latach 60. i 70., wyznawca koncepcji trzeciej drogi pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem. Kiedy pytam Aleksandry Polisiewicz, czy jest na polskiej scenie politycznej jakieś ugrupowanie, które byłoby jej bliskie, zaprzecza. Określa się jako przedstawicielka komunizmu utopijnego. Utopijnego - to znaczy, że z góry wiadomo, że szczytne cele nie zostaną zrealizowane. Trudno się dziwić zgorzknieniu. Z hasłem trzeciej drogi występuje dzisiaj już nie Joseph Beyus, ale Andrzej Lepper.

Bełkot sztuki

Mam problem z częścią polskiej sztuki politycznej, bo ona bardziej niż do tego, co rzeczywiste, odnosi się do tego, co przekazane przez media. To sztuka ludzi siedzących przed telewizorem, sztuka widzów, nie wyborców, która nieświadomie mówi o bierności. Kampania wyborcza w nich wnika, a oni ją przetwarzają w nowy produkt, wtórując pomieszaniu w głowie obywatela, który ogląda wyborcze spoty i dochodzi do wniosku, że najlepszy kandydat na prezydenta nazywa się Kaczor Donald. Łukasz Wdowicz pokazał w Galerii Piotra Nowickiego wirtualny billboard. Postaci kandydatów na prezydenta zlane są w jedną, która ma czarny garnitur i drapieżny zgryz Hannibala Lectera. Demonizm tego zbiorowego kandydata bierze się stąd, że w jego męskiej twarzy połyskują białe zęby Henryki Bochniarz.

Takie prace mówią o kompromitacji każdej twarzy i każdej wypowiedzi. Alina Żamojdzin - młoda artystka z Gdańska -zrobiła film, który robi furorę. Po Instytucie Sztuki Wyspa pokazuje go dzisiaj Warszawa. "Naprawdę" to urywki z telewizyjnych debat zmontowane i puszczone do tyłu, co daje dźwiękowy efekt bełkotu. Głosy występujących tu osób zrozumiałe są tylko w momentach, kiedy padają słowa: "kłamstwo, prawda, nieprawda". Przedmiotem krytyki są już nie tylko media, ale i język.

Ślad po ukąszeniu

Artyści grupy Twożywo zrobili prace stylizowane na tablice bhp. Na pierwszej jest magnes w kształcie podkowy, gwoździe oraz młot, a na młocie przecinające się jak w krzyżówce słowa "Dobro" i "Byt". Brzmią złowrogo. Podobnie złowrogo wygląda błyskawica skojarzona ze zbitką słowną: "Boga Czy Bogaczy" na drugiej tablicy. Przejmują grozą, ale co znaczą? To nie są tylko hasła antykonsumpcyjne, antykapitalistyczne, czy antykorporacyjne. To są hasła metafizyczne, mówiące o grozie bytowania w jakimkolwiek systemie.

Ta sztuka jest ciekawa, ale przecież nie całkiem pionierska. W sztuce odmowy, protestu i anarchicznego bełkotu odżywa tradycja polskiej sztuki alternatywnej lat 80. Tej, która była przeciwko komunistycznej władzy, ale która nie chciała wyrażać ideałów żadnej politycznej grupy - nawet działającej pod osłoną Kościoła katolickiego opozycji. Mówię o twórczości malarzy i happenerów z Gruppy, o Pomarańczowej Alternatywie, o środowisku łódzkiego Strychu, o Grupie Luxus, o bluźnierczych akcjach Jerzego Truszkowskiego, o szablonach Piotra Młodożeńca.

Ci artyści pokazali wówczas, jak być wolnym w wieku ideologii. Są zresztą wolni nadal, zważywszy aktywność Marka Sobczyka, który wyprodukował szydercze koszulki z napisem "Soliterność", czy Ryszarda Grzyba, który ze swymi poetyckimi, antykonsumpcyjnymi hasłami wyszedł na ulicę.

To są artyści zaangażowani, ale zaangażowani specyficznie i po polsku. W ich anarchicznej postawie pobrzmiewa też dawniejszy, historyczny motyw. To niechęć do jednoznacznego i naiwnego "opowiedzenia się" w walce politycznej odziedziczona po pokoleniach "ukąszonych" przez socrealizm. Dziś wyrażają głębokie rozczarowanie każdą propagandą, każdą perswazją, każdą prośbą o kredyt zaufania. Za każdym wystudiowanym uśmiechem widzą od razu gębę kanibala.

Tego dystansu nie da się przełożyć bezpośrednio na terminy polityczne. Jednak przy badaniu przyczyn niskiej frekwencji wyborczej socjologom nie zaszkodziłoby rozważenie przekazu płynącego ze sztuki.