W jednym z wywiadów nagranych do tego filmu Scorsese pyta Dylana o kobiety, które związały się z nim w młodości. Dylan, patrząc prosto w kamerę, mówi: - Te kobiety otworzyły we mnie poetę. Charyzma Dylana polega na tym, że wierzymy w tę banialukę.
Biografia Dylana jest bowiem tak zagmatwana, że czasem myślę, iż sam Dylan nie bardzo już wie, co przytrafiło mu się naprawdę, a co nie. Czy Dylan, a raczej Robert Zimmerman, bo tak się naprawdę nazywa, rzeczywiście jako mały chłopiec marzył o studiach w West Point, najsłynniejszej akademii wojskowej świata? "Dziś w programie emerytowany pułkownik Bob Dylan opowie o swym spotkaniu oko w oko ze śmiercią w delcie Mekongu...".
Wydana w ubiegłym roku w USA genialna autobiografia Dylana "Chronicles Vol. 1" pełna jest mniej lub bardziej znanych anegdot z życia piosenkarza. Większość krytyków muzycznych wie, że nie ma mowy o sprawdzeniu, które z nich są prawdziwe, a które nie. Które z kobiet, które twierdzą, że z nim spały, naprawdę z nim spały? A ile z tych, które twierdzą, że go nienawidzą, w rzeczywistości kochają go na równi z milionami fanów?
Jedno jest pewne - w dziale muzycznym nieba Bob Dylan będzie miał oddzielną chmurkę (mam nadzieję, że niedaleko Rolling Stonesów, Mozarta oraz uwielbianego przez Dylana, Stonesów i wielu innych Muddy Watersa). Jak przyznał na swej najnowszej płycie bardzo popularny w USA piosenkarz folkowy Rodney Crowell: "Popaść łatwo w desperację, gdy o trzeciej nad ranem słucham Dylana/i wiem, że pewnie nigdy nie będę tak pisał jak on".
"No Direction Home" było najbardziej oczekiwanym filmem muzycznym tego roku za oceanem. Nie tylko dlatego, że miał to być film o Dylanie, ale także dlatego, że jego autorem miał być twórca "Wściekłego byka", doskonałego serialu o historii bluesa czy najlepszego w historii muzycznego filmu koncertowego "Last Waltz" Martin Scorsese. Od razu jednak uprzedzę, że tym razem Scorsesego jest w filmie bardzo mało. Reżyser zdecydował się powstrzymać swą dominującą osobowość, całą uwagę widza koncentrując na prostych ujęciach i bardzo prostym montażu. I jakież to wszystko przynosi wspaniałe efekty!
Scorsese nie próbuje rozszyfrowywać mitów otaczających młodość Dylana, koncentrując się raczej na pokazywaniu mniej lub bardziej znanych, ale kluczowych momentów w karierze młodego piosenkarza. Widzimy więc pierwsze wykonanie "Mr. Tambourine Man", poznajemy rodzinne miasteczko Hibbing, spotykamy przyjaciół Dylana (sama Joan Baez naśladująca charakterystyczny sposób śpiewania Dylana jest warta ceny DVD), a kończymy tę niezwykłą młodość w 1966 r., gdy Dylan ma dramatyczny wypadek motocyklowy i na pewien czas zawiesza swą karierę.
Scorsese pokazuje zmęczonego, niemal umierającego ze stresu i nadmiaru narkotyków (choć amfetamina nigdy nie jest wspomniana) Dylana z połowy lat 60. Oglądamy słynny koncert w Manchesterze, gdzie wściekli fani wyzywali Dylana za odstąpienie od akustycznej muzyki protestu na rzecz gitary elektrycznej. Kto by dziś pomyślał, że "Like a Rolling Stone" była kiedyś postrzegana jako przejaw sprzedania się Dylana wielkim korporacjom?
Bez względu na to, co myśleli wówczas fani, Dylan był i pozostaje mistrzem i prorokiem. W jednym z wywiadów w filmie Dylan spokojnym, zrównoważonym tonem powtarza, że "nigdy nie chciał być żadnym głosem pokolenia, a jedynie facetem od tańczenia i śpiewania". Panie Dylan, ja pana kocham, ale niech pan już przestanie! Facetem od śpiewania i tańczenia już pan nigdy nie zostanie, czego jasno dowodzi "No Direction Home".
Aha, jeszcze jedno. Scorsese nakręcił "No Direction Home" dla amerykańskiej telewizji PBS. Telewizji publicznej, która pokazała film o Dylanie w dwóch częściach w dwa kolejne wieczory w paśmie najwyższej oglądalności. Piszę to dla naszych bonzów z TVP, może zadrży im ręka, gdy powtarzając frazesy o misji telewizji publicznej, będą podpisywać kontrakt na produkcję kolejnej opery mydlanej.
"No Direction Home", reż. Martin Scorsese, USA 2005. W Polsce dostępna jest tylko (doskonała) ścieżka dźwiękowa z tego filmu na CD. Sam film można jednak kupić w internecie, np. na www.amazon.co.uk