Trybunał ściga pięciu przywódców rebelianckiej Bożej Armii Oporu (LRA), która przez 20 lat walczyła z rządem Ugandy, dopuszczając się zbrodni wojennych, m.in. morderstw, gwałtów i tortur. Nazwisk ściganych nie ujawniono. Nakazy trafiły do rządu Ugandy, który ma obowiązek schwytać pięciu i oddać ich Trybunałowi. Prawie na pewno znajduje się wśród nich przywódca LRA Joseph Kony.
Decyzję Trybunału z zadowoleniem przyjęły organizacje praw człowieka, Human Rights Watch uznało ją za historyczną. Jest to jednak dopiero pierwszy krok. - Mam nadzieję, że sąd zajmie się również ugandyjską armią rządową, która także dopuszczała się okrucieństw wobec cywilów - mówi Richard Dicker, dyrektor Międzynarodowego Programu Sprawiedliwości.
Międzynarodowy Trybunał Karny, w odróżnieniu od sądu norymberskiego czy Trybunału ds. Zbrodni w Byłej Jugosławii, jest pierwszym sądem stałym. Powstał trzy lata temu, gdy traktat o powstaniu ratyfikowało 60 państw. Od samego początku nie szczędzono mu krytyki, dziś Trybunału nie uznają m.in. USA.
Przeciwnicy Trybunału argumentują, że ogranicza on suwerenność państw i narzuca światu jeden model sprawiedliwości. Taka sprawiedliwość będzie tylko częściowa - mówią krytycy - bo obrywać będą małe kraje, a wielkie mocarstwa będą mogły pozwolić sobie na ignorowanie sądu.
Takie obawy pojawiły się już w Ugandzie. Wielu członków opozycji i rządu uważa, że ściganie przez MTK ludzi walczących w wojnie domowej uniemożliwi im prowadzenie negocjacji i zawarcie pokoju.