Kandydat PiS na prezydenta wręczył w poniedziałek kandydatowi PiS na premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi "Kodeks Etyczny Rady Ministrów". Marcinkiewicz uznał go za dokument bardzo ważny. Zapowiedział, że będzie go wdrażał, i dodatkowo wezwał Platformę Obywatelską, aby go przyjęła. Chyba będzie miał z tym kłopoty.
Kaczyński, przekazując na konferencji prasowej w sposób nieco feudalny kodeks Marcinkiewiczowi, powołał się na podobny dokument Tony'ego Blaira. Rzeczywiście, w Wielkiej Brytanii funkcjonuje "Ministerial Code of Ethics and Procedural Guidance for Ministers". Jego preambuła i wstęp zostały przetłumaczone niemal słowo w słowo w dokumencie Lecha Kaczyńskiego, ale ze znamiennym wyjątkiem. W preambule brytyjscy autorzy wspominają, że ministrowie odpowiedzialni są przed parlamentem. W polskim tłumaczeniu takiego zapisu konsekwentnie nie ma. Pojawia się tylko określenie "społeczeństwo". Przed kim mają więc odpowiadać ministrowie gabinetu Marcinkiewicza?
Lech Kaczyński we wstępie zaznaczył, że jest to kodeks prezydencki i wyraża jego "mocne zaangażowanie w przywrócenie zaufania społeczeństwa polskiego do władzy". Czyli źródłem prawa jest on i przed nim ministrowie będą odpowiadać. Kaczyński zapowiada zresztą, że "złamanie tego zobowiązania musi być jednoznaczne z dymisją. Tego zawsze się będę domagał".
Na razie Kaczyński jest tylko kandydatem na prezydenta, stąd przekazanie tego kodeksu może narazić go na zarzut manii wielkości. Nawet jednak jeśli prezydentem zostanie, to zgodnie z obowiązującą konstytucją nie ma prawa domagać się ministerialnych dymisji. Albo więc zamierza wpływać na rząd w trybie pozakonstytucyjnym, albo swój plan zwiększenia uprawnień prezydenta (zakłada to projekt konstytucji PiS) chce wprowadzić od tyłu za pomocą kodeksu etyki.
Brytyjski dokument jest klarowny. Oddziela zasady powoływania i organizowania rządu oraz jego regulaminu od zasad etycznych. Te opierają się na dołączonych do aneksu siedmiu zasadach życia publicznego. Opracowała je Komisja ds. Standardów Życia Publicznego złożona z brytyjskich autorytetów prawa.
Siedem zasad znajduje się w załączniku "A" na str. 18 "Ministerial Code". Najwidoczniej tłumacze PiS do tego miejsca nie przetłumaczyli, bo w polskiej wersji trudno je znaleźć.
Kodeks Kaczyńskiego skutecznie miesza regulamin rządu z zasadami etycznymi. Czy bowiem zasada: "Sekretarz RM musi być niezwłocznie powiadomiony o braku możliwości uczestniczenia przez ministra w posiedzeniu Rady z powodu choroby" - jest zasadą etyczną? Czy artykuł: "Ministrowie winni pamiętać o znaczeniu, jakie ma wysłanie do ministra spraw zagranicznych notatki o najistotniejszych punktach wszelkich dyskusji prowadzonych z przedstawicielami obcych państw" - to też kwestia etyki? Czy minister, który tego nie uczyni, złamał zasady etyczne, czy jest leniem lub bałaganiarzem (też niedobrze)? W każdym razie Lech Kaczyński konsekwentnie powinien domagać się jego odwołania.
Kodeks zawiera rozwiązania słuszne i ewidentne. Ogranicza np. do pięciu liczbę doradców politycznych w gabinecie danego ministra i do trzech - tzw. doradców społecznych, którzy zawsze kojarzyli się z lobbingiem. Wskazuje też, jak organizować podróże zagraniczne z udziałem doradców. Które decyzje wymagają zgody premiera, a które nie. Jakie są zasady kontaktów z mediami.
Kwestia podarunków została uznana przez twórców polskiego kodeksu za tak ważną, że regulują ją dwukrotnie - w art. 50 i 83 - choć w drugim przypadku w lepszym tłumaczeniu.
Z powodu jakości tłumaczenia niektóre zalecenia dla ministrów są po prostu niewykonalne. Członkom rządu, którzy prowadzą prywatny biznes, kodeks proponuje, by przekazali swój majątek w zarządzanie "nagiemu zarządowi powierniczemu". Co to w ogóle jest? W brytyjskim oryginale (s. 18) chodzi nie o "nagi", lecz raczej o "ślepy" - ang. "blind trust" - zarząd powierniczy, choć dobrego polskiego odpowiednika nie ma; polega to na tym, że inwestor sam nie podejmuje decyzji, w co inwestowane są jego pieniądze, by uniknąć podejrzeń, że zarabia dzięki informacjom, których nie mają inni uczestnicy rynku, np. giełdy.
Kodeks proponuje również, aby Komisja ds. Zgody na Zatrudnienie Byłych Ministrów regulowała sprawy kariery zawodowej byłego członka rządu. Ale takiej komisji w Polsce nie ma.
Rady, by "minister przygotowujący się do złożenia wizyty wewnątrz kraju informował posłów koalicyjnych z okręgów wyborczych, objętych planem jego podróży", oprócz braku związku z etyką, jest kuriozalna.
Kodeks dowodzi, że Lech Kaczyński rzeczywiście chce, by władza była uczciwa i etyczna. Wie również, skąd czerpać wzory, bo brytyjska demokracja ma setki lat. Jednak dokument, który przekazał Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, świadczy o tym, że na razie dobrymi wzorami posługuje się nieporadnie. Natomiast pełna kontrola nad rządem interesuje go co najmniej w równym stopniu, co przestrzeganie przez ministrów zasad etyki.