Powrót do ambitnego science fiction

Od jutra w kinach "Kodeks 46" Brytyjczyka Michaela Winterbottoma. Intrygująca próba powtórzenia sukcesu "Blade Runnera" Ridleya Scotta

W filmie "Aleja Snajperów" Woody Harrelson mówi, że Anglia dała światu tylko dwie dobre rzeczy - Amerykę i Beatlesów. Ja bym do tej listy bez wahania doliczył kino Michaela Winterbottoma, filmowca, który każdym swoim dziełem zaskakuje widownię. Najczęściej pozytywnie, czego przykładem jego fantastyczno-naukowy dreszczowiec "Kodeks 46".

Główny bohater (Tim Robbins) jest sfrustrowanym swoją pracą detektywem, który w trakcie prowadzonego śledztwa zakochuje się w kimś, kogo powinien wytropić i zniszczyć. Akcja dzieje się w futurystycznej metropolii, w nieodległej przyszłości, w której ludziom można swobodnie wykasowywać fragmenty pamięci lub wstawiać fałszywe wspomnienia... Już na tym etapie streszczenia widać, że film jest jednym wielkim nawiązaniem do klasycznego "Blade Runnera" Ridleya Scotta.

Nowatorski scenariusz

Znakiem rozpoznawczym Winterbottoma jednak jest właśnie swoboda budowania własnej opowieści z oczywistych zapożyczeń. Imponuje przy tym rozmach, z jakim buszuje po dziedzictwie kulturowym - chętnie sięga zarówno po popkulturę, jak i kulturę wysoką, po filmy Fassbindera i filmy science fiction, po muzykę klasyczną i po punk rocka. Dzięki temu udaje mu się trudna sztuka łączenia wszystkiego, co najlepsze w kulturze masowej i kulturze wysokiej - nie popada ani w popowe klisze czy banalność, ani w pułapkę mętnego samozachwytu, w której czasem znajdują się artyści zbyt ambitni.

Pomaga mu w tym chyba scenarzysta Frank Cottrell Boyce (poza "Kodeksem 46" współpracowali też m.in. przy "Alei Snajperów" i "24 Hour Party People"). Boyce sam siebie określa bardziej jako fana filmu niż profesjonalnego filmowca. Pierwsze kroki stawiał jeszcze jako recenzent trockistowskiego pisma "Living Marxism" i zachował charakter kontestatora, nawet kiedy już zaczął dostawać milionowe gaże za swoje scenariusze.

Z erudycją filmową, która mogłaby zawstydzić Quentina Tarantino, Boyce atakuje scenariuszowe sztampy, takie jak przykrawanie opowieści do struktury "trzech aktów", i pokazuje, że można też opowiadać inaczej. Przykładem jego stylu jest dziwaczny fabularyzowany dokument "24 Hour Party People" (zrealizowany też przez Winterbottoma) - opowieść o tym, jak brytyjski punk rock przekształcił się w brytyjską elektroniczną muzykę taneczną, film, w którym aktorów grających muzyków grup takich jak Joy Division czy Happy Mondays wmontowano w archiwalne zdjęcia koncertów.

Żart rockandrollowy pojawia się też na marginesie "Kodeksu 46" - w jednej ze scen Tim Robbins odwiedza bar karaoke, w którym jakiś łysy pięćdziesięcioletni angielski turysta katuje standard "Should I Stay Or Should I Go". Widz o wprawnym oku rozpozna bez trudu w tym turyście Micka Jonesa - czyli wokalistę śpiewającego ten przebój 20 lat temu...

Miłość zakazana

"Kodeks 46" to historia miłosna, której bohaterowie nie rozumieją natury uczucia, które ich połączyło - ale ulegają mu, jest bowiem silniejsze od zdrowego rozsądku. Taką historię mogliby opowiedzieć Bergman czy Kieślowski - tutaj jednak wszystko ulega zmodyfikowaniu przez konwencję science fiction. Wiemy o bohaterach więcej niż oni sami - wiemy, jakie części ich wspomnień i kiedy zostały wymazane.

Tytułowy kodeks został wprowadzony pod wpływem postępów w genetyce i klonowaniu człowieka, które spowodowały, że można spotkać osobę, z którą jest się genetycznie spokrewnionym, choć nigdy nie było się z nią w związku rodzinnym. Kodeks 46 zakazuje związków intymnych między ludźmi mającymi wspólne 25 proc. lub więcej kodu genetycznego. Gdy dojdzie do nieświadomego złamania kodeksu - ewentualna ciąża zostaje obowiązkowo przerwana, a wspomnienia romansu wymazane z pamięci.

Tak jak "Blade Runner" ten film pokazuje nam tylko wycinek świata przyszłości - wielu jego elementów musimy się domyślać. Z jakiegoś powodu (obrona przed pandemiami?) wszystkie metropolie przyszłości są w tym filmie zamkniętymi i strzeżonymi strefami. Główny bohater prowadzi śledztwo w sprawie fałszowania przepustek potrzebnych do podróży międzystrefowej.

Futuryzm umowny

Wewnątrz stref ludzie toczą życie przypominające życie dzisiejszych mieszkańców wielkich miast (zgodnie ze stylem Winterbottoma zakładającym wykorzystywanie do maksimum naturalnego tła wiele scen kręcono zresztą na tle prawdziwego ruchu ulicznego Szanghaju, Dubaju czy Jaipur w Indiach). Poza zamkniętymi strefami ludzie wegetują w strasznych warunkach.

Świat z tego filmu wydaje się być okrutny i nieludzki, ale w gruncie rzeczy mocno przypomina nasz. Na przykład pomysł pokazania futurystycznych metropolii otoczonych pustynnym Trzecim Światem przyszedł Winterbottomowi do głowy podczas kręcenia dramatu o uchodźcach podróżujących do Europy z Afganistanu - wprawdzie dziś odległość między tymi dwoma światami jest większa niż w filmie, ale kontrast jest dokładnie ten sam.

Życie zresztą dodało puentę do tego filmu - kręcąc film o odizolowanych metropoliach, Winterbottom sam został uwięziony razem ze swoją ekipą w Szanghaju w związku z kwarantanną mającą zapobiec rozpowszechnianiu się SARS. Bo przecież dobre science fiction zawsze więcej mówi o tym, co jest dzisiaj, niż o tym, co będzie jutro...

"Kodeks 46", reż. Michael Winterbottom, Wlk. Brytania, 2004