Od dwóch dni trwa partia szachów między Platformą Obywatelską i PiS. Donald Tusk w czasie poniedziałkowej debaty z Jarosławem Kaczyńskim uznał sytuację za "kabaretową".
PO udało się jednak wczoraj wydusić z PiS nazwisko premiera, choć nie tego nazwiska się spodziewali.
Kaczyński od rana stopniował napięcie, mówił, że nazwisko premiera poda wieczorem po ogłoszeniu ostatecznych wyników wyborów. Przed rozpoczęciem konferencji wśród znudzonych dziennikarzy przechadzał się ze spokojem Kazimierz Marcinkiewicz oświetlany błyskającymi fleszami. - Ja premierem nie jestem i nigdy nie kłamię - powtarzał. - Nie wierzymy politykom - odpowiadali fotografowie, robiąc kolejne ujęcia.
Po 20 okazało się, że mieli rację. Marcinkiewicz został przez Kaczyńskiego przedstawiony jako człowiek, który pracował nad programem PiS i jest dobrze przyjmowany przez rynki gospodarcze. - To kandydat najlepszy - zapewniał Kaczyński. Dodał, że jest to kandydat, który ma doświadczenie administracyjne.
Zapewne uważanemu za liberała Marcinkiewiczowi łatwiej się będzie wycofać z obietnic złożonych przez PiS w kampanii do wyborów parlamentarnych. Wczoraj powiedział, że chciałby, by rząd współtworzył Jan Rokita. Zapowiedział, że trzeba przygotować program, a potem dobrać ministrów.
- Deklaruje pan, że chcemy zmieniać Polskę, a nie chce pan wziąć władzy? - takie pytanie skierował do Kaczyńskiego na konferencji prasowej Tusk.
Przewodniczący PO wyglądał na zdziwionego. Poinformował, że lider PiS powiadomił Jana Rokitę o tym, kto jest kandydatem, na trzy minuty przed ogłoszeniem decyzji i dopiero Rokita zatelefonował do niego.
- Myślałem, że sprawy rządu traktujemy poważnie, a nie taktycznie - skomentował, ale zapewnił, że PO w pełni zaangażuje się w tworzenie rządu.
- Ja wierzę w sens i sukces tego rządu. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński mniej - rzucił kwaśno. Ale zadeklarował: - Przyjmujemy decyzję Jarosława Kaczyńskiego do wiadomości. I podtrzymujemy nasze stanowisko, że będziemy uczestniczyć w tworzeniu rządu.
Kto poprowadzi rozmowy koalicyjne ze strony PO? - Czekamy na propozycję Kazimierza Marcinkiewicza - oświadczył Tusk. A jak lider Platformy ocenia osobę kandydata PiS? - Słabo go znam. Lubię go, ale mam kłopot z oceną pana Marcinkiewicza jako przyszłego premiera.
Tusk powiedział wczoraj, że prezes Kaczyński powinien wytłumaczyć się wyborcom, dlaczego i dla jakich względów taktycznych wycofał się z tworzenia rządu.
Wyjaśniał, dlaczego Platforma Obywatelska w pełni zaangażuje się w tworzenie rządu i nie będzie stawiać żadnych warunków: - Chcemy podchodzić do sprawy z pełną odpowiedzialnością, nie dopuszczę do tego, by przez cztery tygodnie ktoś zwodził Polaków.
Chodziło mu o kampanię prezydencką, której Kaczyński chciał podporządkować rytm tworzenia rządu. To właśnie Jarosław Kaczyński proponował m.in., aby partie pracowały nad programem, a nazwiska premiera i ministrów zostało zgłoszone po II turze wyborów, czyli po 24 października.
Tusk odda do dyspozycji wszystkich najlepszych ludzi PO i zapewnił, że sam będzie współpracować przy tworzeniu rządu.
Powód, dla którego Jarosław Kaczyński schował się za plecy Kazimierza Marcinkiewicza, jest powszechnie znany.
Sam Kaczyński twierdzi, że jego premierostwo może zaszkodzić jego bratu Lechowi w kampanii prezydenckiej. Boi się, że społeczeństwo mogłoby źle przyjmować rodzinny układ premier - prezydent.
Niemal cała kampania PiS była podporządkowana wyborom prezydenckim. Nawet hasło wyborcze brzmiało: "Silny prezydent, uczciwa Polska". Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych lidera PiS najwyraźniej zaskoczyło.
Ponadto do tej pory Jarosław Kaczyński występował także jako polityk krytykujący, recenzujący poczynania innych, a wszelkie niepowodzenia tłumaczył spiskami. Tylko przez dwa lata 1990-92 był szefem kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, z którym się pokłócił.
Nie kierował nigdy samodzielnie żadnym urzędem, nie ponosił odpowiedzialności. Zawsze do przodu wysuwał brata - Lecha.
Ostatnio Donald Tusk wypominał mu, że w 1992 r., gdy jego partia PC była najważniejszym ugrupowaniem koalicji rządowej, wysunął na stanowisko premiera Jana Olszewskiego.
Politycy PO od rana sugerowali, że obojętnie kto zostanie wybrany na premiera i tak z tylnego siedzenia będzie usiłował kierować rządem Jarosław Kaczyński, podobnie jak Jerzym Buzkiem kierował Marian Krzaklewski, lider AWS. Takie obawy wyraził wczoraj na konferencji prasowej Donald Tusk.
Jeszcze wczorajszego ranka sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna mówił, że jakakolwiek kandydatura poza Kaczyńskim byłaby dla Platformy trudna do zaakceptowania.
Bardzo możliwe, że Marcinkiewicz jest kandydatem przejściowym - "zderzakiem Kaczyńskiego". Premier PiS liczy tylko na przewleczenie negocjacji z PO do wyborów prezydenckich. Gdyby Lech Kaczyński przegrał wybory prezydenckie. Gdy mu się nie powiedzie, można podejrzewać, że Jarosław wysunie go na stanowisko premiera.
W wieczornej dyskusji w TVN24 z Janem Rokitą Jarosław Kaczyński zapewnił, że rząd Kazimierza Marcinkiewicza nie jest rządem tymczasowym, ale rządem na cztery lata. I że ten rząd będzie on dążył do obniżania podatków i do obniżania kosztów pracy.
Wczoraj na konferencji prasowej Tusk upublicznił list, jaki dostał od Kaczyńskiego - zaproszenie dla PO do negocjacji programowych. Opisane są w nim zasady, na jakich ma być tworzony rząd.
(PiS wskazuje kandydata na premiera; PO - kandydata na marszałka Sejmu i jednego wicepremiera, który obejmuje kluczowy resort.
Teki ministerialne mają być rozdzielone w sposób zrównoważony. PiS i PO wspólnie odpowiadają za dwa kluczowe obszary: politykę gospodarczą i naprawę państwa.
Nie ma zasady przenoszenia parytetów partyjnych do resortów. Ich obsadę ustala minister z premierem. Ale w każdym ministerstwie jest jeden wiceminister od koalicjanta.
Jednak Tusk zdystansował się wczoraj od tych propozycji. - Mam wątpliwości, czy mamy do czynienia z rzetelną propozycją, czy z unikami - oświadczył.