Amerykanie oszczędzajcie benzynę

Niemożliwe stało się możliwe: prezydent Bush apeluje do Amerykanów, aby mniej jeździli i oszczędzali paliwo. Czy Ameryka, kraj taniej benzyny, skazana jest na szok naftowy podobny do tego sprzed 30 lat?

- Każdy może przyczynić się, by ceny benzyny dalej nie rosły. Nie jeździjcie, gdy nie musicie. Oszczędzajcie energię - mówił prezydent podczas wystąpienia w Departamencie Energii.

Zupełnie nowy ton

Przez lata wyrażenie "oszczędzanie paliwa" nie przechodziło Bushowi przez gardło. Oficjalnym remedium Białego Domu na rosnące w ostatnich latach ceny ropy było zwiększenie produkcji zarówno w USA (np. w parku narodowym na Alasce), jak i w krajach OPEC. Takie inicjatywy jak ustawy wymuszające na producentach samochodów minimalną liczbę mil, jakie pojazd musi przejechać na jednym galonie benzyny, nie miały szans w kontrolowanym przez Republikanów Kongresie.

Teraz, gdy do szybkiego wzrostu cen ropy na światowych rynkach doszły zaburzenia w wydobyciu, przeładunku i przetwarzaniu ropy w rejonie Zatoki Meksykańskiej (efekt huraganów "Katrina" i "Rita"), wszystko wydaje się możliwe. Prezydent bez wahania uruchomił zapasy z tzw. rezerwy strategicznej, czego miesiącami odmawiał. W Kongresie jest już projekt ustawy "o bezpieczeństwie benzynowym", który ma ułatwić budowy nowych rafinerii.

W tym tygodniu ceny benzyny przekroczyły w niektórych regionach USA 3,5 dol. za galon (ok. 90 centów za litr). To nadal nawet dwukrotnie mniej niż w wielu krajach Europy, ale Amerykanów mało obchodzi, że gdzieś na świecie benzyna jest dużo droższa. To problem Europejczyków i ich podatków. Amerykanie płacą za litr benzyny 50 proc. więcej niż rok temu, i 300 proc. więcej niż w roku 2000.

Benzyna wolności

- Dlaczego Ameryka to kraj wolności? Bo mamy naszą konstytucję i tanią benzynę! - mawiali przez lata Amerykanie. I wsiadali do swoich wielkich samochodów typu SUV (sportowo-terenowych) palących po 15-20 litrów benzyny na 100 km.

Ameryka to kraj, w którym 60 mln gospodarstw domowych ma przynajmniej dwa samochody, w którym co 5. gospodarstwo domowe ma trzy i więcej samochodów, w którym tylko 10 mln nie ma auta w ogóle.

To kraj, w którym tanie paliwo sprawiło, że większość mieszkańców przeniosła się na przedmieścia oddalone od centrum o kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów. Tak powszechna w całej Ameryce rzadka zabudowa pojedynczych domków, skąd trzeba daleko jeździć do sklepu, szkoły, kościoła, czy sąsiada, była możliwa i sensowna ekonomicznie tylko przy założeniu, że benzyna zawsze będzie bardzo tania.

Czy Amerykanie się zmienią?

Wprowadzenie standardów zużycia paliwa wydaje się dziś niemal nieuniknione, choć lobby koncernów samochodowych z Detroit nie zamierza się poddawać.

Nikt też już raczej nie powstrzyma wierceń w dzikich rejonach Alaski, nawet jeśli tamtejsza ropa będzie stanowić mniej niż 1 proc. wydobycia w USA.

Gazety, szczególnie w zachodnich i południowych stanach, pełne są opowieści o tym, jak dzieci zaczynają dojeżdżać do szkół na koniach (jedna ze szkół w Utah zakazała tego, bo koni nie było gdzie trzymać podczas lekcji no i nie miał po nich też kto sprzątać ).

Magazyny kolorowe przypominają też banalne, ale dla Amerykanów dość odkrywcze porady, jak "oszczędnie jeździć" (mało hamować, nie przyspieszać gwałtownie, załatwiać jak najwięcej spraw podczas jednego wyjazdu, chodzić piechotą, gdy to tylko możliwe ).

Wielkie miasta informują o wzroście liczby pasażerów komunikacji publicznej - w San Francisco o 4 proc. w ciągu dwóch miesięcy, w Chicago aż o 13 proc. w ciągu roku.

Czy trwale zmieni się amerykański styl życia, czy zacieśnią się amerykańskie miasta, czy Ameryka zwróci się w stronę odnawialnych źródeł energii? Na odpowiedź trzeba poczekać co najmniej kilka lat. Na razie Amerykanie dalej leją hektolitry do przepastnych baków hummerów, cherokee, suburbanów, escalade (wszystkie palą powyżej 18 litrów na 100 km). A potem, przeklinając ceny benzyny, jadą nimi do sklepu po mleko. Po drodze nadrobią jeszcze 10 mil, by w kawiarni Sturbucksa kupić sobie średnią latte za 4 dolary. Tyle, ile wynosi koszt czterech litrów benzyny

Szok, który zmienił USA

Kilometrowe kolejki do stacji benzynowych, racjonowanie sprzedaży benzyny, obniżenie maksymalnej prędkości na wszystkich autostradach ze 120 do 90 km/h - to była amerykańska rzeczywistość lat 70. W 1973 r. państwa OPEC postanowiły ograniczyć produkcję, przestać eksportować ropę m.in. do USA (z powodu popierania przez Waszyngton Izraela) i doprowadzić do podniesienia o kilkaset procent cen ropy. W efekcie w ciągu kilku miesięcy ceny ropy wzrosły czterokrotnie, a ceny benzyny w USA prawie trzykrotnie.

Ameryka, której rozwój po II wojnie opierał się na bardzo taniej ropie, nagle zaczęła tracić grunt pod nogami. O tanią ropę opierał się przemysł ciężki, więc fabryki szybko zaczęły ograniczać produkcję i zwalniać pracowników. By oszczędzać paliwo, zamykano szkoły i urzędy. Ludzie ograniczyli wakacyjne wyjazdy i rodzinne odwiedziny.

To wtedy USA utworzyły strategiczne rezerwy ropy, wprowadziły nowe energooszczędne technologie. W latach 80. nastała era palących ułamek tego, co produkowane w Detroit "krążowniki szos", aut kompaktowych. Wydarzenia z lat 70. na trwałe też umieściły ropę naftową i Bliski Wschód w centrum amerykańskich strategii geopolitycznych.