Aktor na kozetce

?Po prostu żyję!" - świetny wywiad-rzeka z Gérardem Depardieu - pozwala lepiej poznać tego wybornego francuskiego aktora. Dotąd w gruncie rzeczy mało o nim w Polsce wiedzieliśmy

No bo jak go kojarzymy? Jako Dantona z filmu Wajdy, jako Cyrano de Bergeraca, Obeliksa, partnera Pierre'a Richarda w paru komediach. No i może jeszcze jako bohatera "Ostatniego metra" Truffauta.

A przecież filmów zaliczył ponad 160. I mało kto ma u nas pojęcie, co znaczyły w jego karierze i jak ważne były dla francuskiej widowni takie tytuły jak "Les Valseuses" (1974) Bertranda Bliera czy "Pod słońcem szatana" (1986) Maurice'a Pialata. Niewielu też orientuje się, z jakiego środowiska Depardieu się wywodzi, kto go ukształtował, itd., itp.

O tym wszystkim opowiada ta stosunkowo świeża książka (we Francji ukazała się w ubiegłym roku). To że ma ona formę wywiadu-rzeki koresponduje z osobistymi doświadczeniami Depardieu - aktor przez 28 lat "wyzewnętrzniał się" na kanapce u psychoanalityka. Tu też nam się zwierza.

Kłopoty z nazywaniem

Ważne jest, że Depardieu nie ma gotowej "recepty na siebie". On w trakcie tej rozmowy zastanawia się nad sobą. Powiada, za Peterem Handke: "Nic o sobie nie wiem z góry".

Jeśli nawet nieco koloryzuje (rzekomo odebrał poród, mając siedem lat!), to i tak jest to facet, któremu się wierzy. Nie ma tu żadnej pozy. Szczerze brzmią zdania: "Niepokoi mnie moje ciało, nienawidzę słuchać, jak oddycham, nienawidzę własnych odgłosów (...). Zostałem wychowany w lęku przed tym, że się komuś nie spodobam (...) mam prawdziwe trudności z mówieniem, nazywaniem tego, co czuję (...) głównie i pod każdym względem nie udało mi się z tymi, których kocham".

To ostatnie tyczy zwłaszcza skłóconego z nim syna - Guillaume'a, też aktora. Depardieu pyta dramatycznie: "Co należy zrobić, kiedy własny syn grozi nożem?".

Szlifowany prostaczek

Depardieu (rocznik 1948) to samorodny talent, który miał szczęście, że trafił na kilku "szlifierzy" (w paryskim teatrze fachu uczyli go Jean-Laurent Cochet i Claude Regy). To "prostaczek", który ciągle się rozwija. Może nie wie za wiele, może nie jest erudytą, ale gdy mu coś podsunąć, czymś go zainteresować, natychmiast osiąga w tym nadzwyczajne rezultaty. "Chłonę wszystko jak gąbka" - zauważa, i dodaje: "Jestem nadmierny we wszystkim". Ma rację: komisja wojskowa odrzuciła go, stwierdziwszy patologiczną nadpobudliwość.

Pochodzi z małego Châteauroux, z rodziny niepiśmiennych (matka jego ojca pracowała jako babcia klozetowa na lotnisku Orly). Od ósmego roku życia sam troszczył się o siebie: był drukarzem, czeladnikiem, chłopcem plażowym, drobnym złodziejem i przemytnikiem.

Burzliwe życie ("włóczyliśmy się po barach i tankowaliśmy aż do świtu") wpędziło go w alkoholizm. Ma też nadwagę, pięć by-passów i kilka wypadków motocyklowych na koncie (kiedyś zasnął, jadąc po pijaku, i wypadł z zakrętu).

Podkreśla, że nim został aktorem, zyskał niezbędne doświadczenie życiowe. Ma więc prawo mówić: "Młodzi aktorzy, którzy dzisiaj zaczynają uprawiać ten zawód, niczego jeszcze nie przeżyli. Dwie czy trzy działki kokainy, trochę ecstasy, kilka orgietek - i wydaje im się, że poznali życie".

Nie grać, być

Najbardziej sprecyzowane poglądy ma na aktorstwo. Jest za tym, by "nie grać, tylko być". Uważa, że lektura scenariusza uderza w jego podświadomość, że filmowa postać staje się echem jego własnej przeszłości, odwołuje się do jego wspomnień. I tak jednak najważniejsza jest "ta długa jak wieczność sekunda, kiedy reżyser woła: "Kamera! Akcja!"".

Depardieu wyznaje z rozbrajającą szczerością: "Kiedy rola jest udana, możesz mieć pewność, że w osiemdziesięciu procentach stworzyłem ją nieświadomie". By zagrać księdza, nie musiał zgłębiać świętych ksiąg (choć zaczytuje się w "Wyznaniach" św. Augustyna), ani przesiadywać w kościołach. Mówi: "Aktor, który zmienia wygląd, czy też usiłuje przemyśleć swą rolę, traci wszystko".

Nie lubi prób - na próby u Wajdy wysłał w zastępstwie kogoś innego. Za to tak oto podsumował rejestrację finałowego monologu Dantona: "Czułem się jak opętany przez postać, miałem pełną świadomość tego, co się działo, ale niczego nie kontrolowałem".

Podobne chwile nazywa stanem łaski.

Winiarz, kumpel Castro

Wywiadem z Depardieu nie sposób się znudzić, bo jest różnorodny - i w tonacji, i w doborze tematów (z polityką włącznie).

Przepytywany bywa często dosadny ("zbieraliśmy się w szopach, żeby się razem brandzlować"), by chwilę później błysnąć przenikliwością. O Godardzie powiada: "Próbował wyjaśniać, na czym polega kino, które tworzy. Naprawdę nie lubię, jak ktoś tłumaczy mi moje emocje. To najlepszy sposób, żeby z góry uniemożliwić mi odczuwanie czegokolwiek", a pisarkę Marguerite Duras, mimo wielkiego dla niej podziwu, charakteryzuje morderczo: "Ludzie brali ją za wyrafinowaną intelektualistkę, bo zapadała czasami w długie milczenie".

Z siebie także potrafi kpić ("Uważam, że w komediach mam predyspozycje do ról tępaków"). Nie ukrywa, że bywał w życiu beztroski ("zadaję sobie pytania, tylko niespecjalnie przejmuję się odpowiedziami"), np. w 1998 r., gdy popierał słowackiego populistę Mecziara, co ma dziś zresztą za kosmiczną głupotę. Kiedyś wspomniał w wywiadzie, że w młodości był świadkiem gwałtu, co amerykańska prasa wyciągnęła przy okazji nominacji do Oscara (za Cyrana), urządziła nań nagonkę, i statuetki nie dostał.

Tym, co łączy wszelkie wypowiedzi Depardieu, jest pasja. Znać ją, gdy opowiada o swej paryskiej restauracji, jak i wtedy, gdy mówi o swych winnicach, interesach naftowych na Kubie (wymagały zakumplowania się z Castro!), i przyjaźniach z biznesmenami, którzy potem wylądowali w więzieniu.

Ale i tak na Depardieu trudno się gniewać, zwłaszcza kiedy mówi: "Wierzę w Boga, chociaż nie wiem, w jakiego". Ja lubię go m.in. za to, że nie znosi widoku nieprzeczytanych książek. Trzyma je w pudłach, a tylko te przeczytane - na półkach.

Gérard Depardieu "Po prostu żyję! Rozmowy z Laurentem Neumannem", przekład Agata Kozak, Wydawnictwo Literackie, Kraków