Frustracja felietonisty

?Jak brednie podbiły świat? Francisa Wheena. Totalny pamflet na umysłową tandetę we współczesnej nauce, religii i polityce

Pewnego niedzielnego popołudnia 1997 roku do Francisa Wheena, felietonisty brytyjskiej gazety "The Guardian", zadzwonił sąsiad, zagorzały konserwatysta z gazety "Daily Mail". "Już nie mogę. Wyskoczymy do pubu na drinka?" - zapytał. Wheen nie wspomina, o czym rozmawiali, ale zapewne właśnie wtedy, w dniach narodowej histerii, jaka ogarnęła Wielką Brytanię po śmierci Lady Diany, wpadł na pomysł, by napisać książkę o tym, "Jak brednie podbiły świat".

Wheen jest znanym felietonistą o lewicowych poglądach i autorem biografii Karola Marksa. To połączenie dziennikarskiej rutyny i uwielbienia dla autora "Kapitału" sprawia, że jego książka nie wyróżnia się może szczególną głębią intelektualną, ale za to jest napisana z pasją oraz iście brytyjskim poczuciem humoru.

Nietrudno wyobrazić sobie autora, jak siedzi w londyńskim pubie w otoczeniu podobnych do siebie tetryków i szydzi ze wszystkiego i wszystkich: od Lady Di, "tej zepsutej małej wiedźmy i manipulatorki", po Francisa Fukuyamę i Samuela Huntingtona, z których każdy zrobił karierę, tworząc bzdurną koncepcję (odpowiednio "końca historii" i "zderzenia cywilizacji"), "tak uderzająco prostą, że zrozumieją ją i będą mogli o niej dyskutować nawet durnowaci politycy i prezenterzy telewizyjnych talk-show".

A to jeszcze nic w porównaniu z tym, jak dostaje się autorom poradników psychologicznych, wyznawcom New Age, amerykańskim teleewangelistom i francuskim postmodernistom. Wszystkich ich łączy, zdaniem autora, pogarda dla rozumu i dziedzictwa oświecenia, która - jeśli nie postawić jej tamy - nieuchronnie doprowadzi Wolny Świat do nowej formy tyranii, przy której zbledną XX-wieczne totalitaryzmy.

Kłopot w tym, że i Wheen, choć mieni się obrońcą Rozumu, wypisuje czasem brednie nie gorsze od tych, nad którymi znęca się na 350 stronach swej książki: "Dwa wydarzenia, do których doszło w tym roku [1979], uznać dziś można za zwiastuny nowej epoki - powrót ajatollaha Chomeiniego do Iranu i wyborcze zwycięstwo torysów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Imam i córka sklepikarza reprezentowali dwie potężne mesjanistyczne ideologie, których "konflikt" - często bardziej pozorny niż prawdziwy - przejawił się dwadzieścia dwa lata później w najbardziej tragicznej postaci, gdy grupa muzułmańskich "męczenników" obróciła w perzynę bliźniacze wieże World Trade Center w Nowym Jorku.

Brzmi nieźle, ale to zwykła hucpa w stylu wykpiwanego przez Wheena felietonisty "New York Timesa" Thomasa L. Friedmana (autora książki o "odkrywczym" tytule "Świat jest płaski"). Wheen bierze w cudzysłów słowa "konflikt" i "męczennicy", ale podobnie należałoby potraktować całą jego książkę. Wówczas dopiero można ją uznać za to, czym jest w istocie - bardzo zabawnym i celnym pamfletem na umysłową tandetę pleniącą się w anglosaskich mediach, ruchach wyznaniowych, na uniwersytetach i w sferach władzy.

Jest to jednak lektura niezwykle frustrująca. Wynika z niej bowiem, że większość ludzi to idioci (być może poza samym Wheenem, ale i co do tego, prawdę mówiąc, można mieć wątpliwości). Jego definicja głupoty jest niezwykle szeroka; podpadają pod nią wyznawcy wszystkich religii, miłośnicy parapsychologii, zwolennicy podatku liniowego, czytelnicy poradników Johna Graya i esejów Noama Chomsky'ego, fani serialu "Z Archiwum X" oraz większość zwolenników, ale i przeciwników globalizacji (która zresztą, czego autor dowodzi całkiem przekonująco, tak naprawdę miała miejsce w połowie XIX wieku).

Trudno natomiast powiedzieć, kogo Wheen zalicza do ludzi myślących. Zdaje się, że tylko Marksa, który wszak od dawna przewraca się w grobie. Lecz cóż, nobody's perfect , jak powiedział bohater "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera, gdy dowiedział się, że jego wybranka jest mężczyzną...

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego tygodnika "Forum".

Francis Wheen "Jak brednie podbiły świat", przeł. Hanna Jankowska, Muza, Warszawa