O tym, kto wygrał niedzielne wybory, powiedziały Polakom sondaże (oficjalnie liczenie wszystkich głosów jeszcze trwa). W tym roku szacunki wyniku wyborczego mają być wyjątkowo rzetelne i dokładne - zapewniają instytuty, które je opracowują.
W tych wyborach po raz pierwszy wyniki w dniu głosowania bada konsorcjum OBOP-PBS, czyli dwa ośrodki badawcze, które do tej pory rywalizowały ze sobą.
Sondaż przeprowadzony w dniu wyborów pod lokalami wyborczymi różni się od wcześniejszych badań tego typu. Ankieter pyta bowiem wychodzących z lokali wyborczych o to, jak już zagłosowali, a nie o to, jaki mają zamiar.
Z przewidzeniem zwycięzcy tegorocznych wyborów mogło być wyjątkowo trudno, bo walka o pierwsze miejsce była zacięta, toczyła się do ostatniej chwili i liderów było dwóch: PO i PiS. - Im większe poparcie dla partii, tym większy może być błąd - mówi Ryszard Pieńkowski z PBS. - Szacujemy, że błąd w przypadku największych ugrupowań może wynosić od 1,2 do 1,3 proc. Tak wynika z teorii statystycznej.
Oznacza to, że jeśli różnica między notowaniami PO i PiS wyniosłaby mniej niż 2,6 proc., nie wiedzielibyśmy, kto wygrał wybory. Według ostatnich danych ta różnica wyniosła 3,3 proc., czyli jest już jasne, że tekę premiera dostanie Jarosław Kaczyński, a nie Jan Rokita. W takiej sytuacji nie musimy czekać na oficjalne wyniki, które mają być ogłoszone najpóźniej w środę.
W wyborach parlamentarnych w 1997 r. i w 2001 r. sondaże przeprowadzane w dniu wyborów niemal idealnie przewidziały wyniki. Błąd był niewielki i średnio wyniósł ok. 1 proc. Dramatyczna dla partii różnica (choć tylko o 0,26 pkt proc.) zdarzyła się raz: w 1997 r. sondaż OBOP dał Unii Pracy 5 proc. i miejsce w Sejmie. Faktycznie UP dostała 4,74proc. i pozostała poza parlamentem.
Skąd w ogóle biorą się różnice między rzeczywistymi wynikami wyborów a sondażem, w którym ankieterzy pytają tych, którzy na wybory poszli?
- Naszą zmorą są odmowy - wyjaśnia Pieńkowski. - Ok. 10 proc. osób, do których zwracają się ankieterzy, odmawia odpowiedzi. I nic o tej grupie nie wiemy, bo po prostu nie chce z nami rozmawiać. Założenie, że ta grupa głosuje w taki sam sposób jak ci, którzy godzą się wziąć udział w sondażu, jest nietrafione. Na dodatek z wyborów na wybory grupa odmawiających odpowiedzi jest inna.
Zdaniem Pieńkowskiego wśród odmawiających może być spora grupa zwolenników LPR. Lider Ligi Roman Giertych nawołuje wręcz do bojkotu sondaży. - W konsekwencji wynik LPR w naszym sondażu może być niższy niż w wyborach - mówi Pieńkowski. Faktycznie, cztery lata temu Liga w sondażach dostała o 1,5 pkt proc. mniej niż w prawdziwych wyborach.
Czy tak będzie i teraz? Pewny jest tego Maciej Giertych, kandydat Ligi na prezydenta. Wczoraj tuż po głosowaniu mówił, że "ma nadzieję, iż wynik wyborów będzie klęską sondaży". - Moje doświadczenie jest takie, że sondaże przede wszystkim odgrywają wielką rolę w agitacji przedwyborczej, a nie mówią prawdy o prawdziwych preferencjach wyborców - tłumaczył.
Pieńkowski ocenia, że tym razem Samoobrona nie będzie niedoszacowana (w 2001 r. w sondażu mieli wynik o 1pkt proc. niższy niż w wyborach). - Wyborcy Samoobrony już nie wstydzą się swojego wyboru, dlatego przyznają się ankieterom, że poparli partię Leppera - ocenia Pieńkowski.
Trudne do przewidzenia może być też to, które partie wejdą do Sejmu, a które nie. Będzie tak, jeśli kilka z nich będzie tuż nad i pod 5-procentowym progiem wyborczym. I tu dopiero wyniki PKW będą rozstrzygające.