Mówi Świetlicki

Szymon Jadczak: Bogusław Linda stwierdził, że tą płytą wciągnie Was do mainstreamu. Nie boicie się?

Marcin Świetlicki: A my stwierdzamy, że go wciągniemy do sztuki wysokiej tą płytą. I dla niego, i dla nas jest to duże ryzyko. Ale wolimy jego wciągnąć wyżej, niż żeby on nas ściągał niżej.

Moim zdaniem to Wy bardziej ryzykowaliście. Bo Linda już kiedyś próbował śpiewać. Nagrał przecież piosenkę z repertuaru Leonarda Cohena, która, delikatnie mówiąc, była zła.

Ale wokalista nie był fatalny. To z kim mieliśmy nagrywać? Nie chcieliśmy nagrywać z jakimś zawodowym wokalistą typu Krzysztof Krawczyk, Artur Rojek czy Jerzy Połomski. To byłoby za mało ryzykowne. A gdybyśmy spróbowali np. z Cezarym Pazurą, to byłoby za duże ryzyko.

A po co w ogóle kogoś zapraszaliście? Dotychczasowa formuła zespołu Świetliki się wyczerpała?

Wydaliśmy wcześniej cztery płyty i zawsze słyszeliśmy, że wszystko ładnie, tylko po cholerę ten gość, który nie potrafi śpiewać. Więc znaleźliśmy kogoś lepszego.

Bogusław Linda będzie z Wami jeździł na koncerty?

Jakieś plany są. Jak ktoś słyszy, że nagraliśmy płytę z Lindą, to mówi: - Proszę nam tu do Szczecina z Lindą przyjechać za tysiąc złotych, bo jak nie z Lindą to dajemy 600. I nie musicie występować, tylko, żeby Linda sfotografował się z moją żoną. Ale artysta Linda niechętnie mówi o koncertach. Pewnie będziemy wozić jakąś kukłę naturalnej wielkości.

Słyszałem, że z Grzegorzem Dyduchem macie pomysł na film - "Sklepy salcesonowe". Czy to tylko żart?

Najczęściej z tego rodzaju żartów coś wynika. Żartem było założenie zespołu Świetliki, książka Marianny Świeduchowskiej też była żartem.

Podobno ma to być western?

Zagramy z panem Bogusławem i Grzegorzem Dyduchem trzech braci, którzy walczą z ponurym koncernem Euromięs w obronie małego sklepiku mięsnego. Pewnie za dziesięć lat go zrealizujemy, na razie jest w naszych głowach.

Na płycie jest parafraza tekstu zespołu Morphine. Lider tego zespołu miał piękną śmierć - na scenie.

Piękna śmierć, w dodatku dowiedziałem się, że w czasie wykonywania piosenki "Super Sex". Ale ja jakbym miał umrzeć, to umarłbym już dawno. Teraz nie ma sensu umierać.

Ale Marcin Świetlicki od 13 lat śpiewa, że się starzeje, przemija i umiera. A oprócz kilku siwych włosów więcej i kilku dodatkowych kilogramów, to zmian nie widać.

W literaturze, a co za tym idzie w tekstach piosenek, takie rzeczy, jak przemijanie zawsze istniały. To jeden z podstawowych tematów. Jeszcze jest tyle piosenek o śmierci do napisania, że nie warto umierać.

Do niedawna pracował pan w "Tygodniku Powszechnym", potem był epizod w telewizyjnym "Pegazie". A co teraz robi Marcin Świetlicki?

Jest bezrobotny. Dopiero teraz pracuje naprawdę. Czeka aż zostanie wydana płyta i pisze powieść. Sprawia mi wielką przyjemność jej pisanie. Jest to powieść kryminalna, ale też w dużej mierze obyczajowa. Będzie się nazywała "Dwanaście". Stasiuk napisał "Dziewięć", ja chcę go przebić. Akcja będzie się rozgrywała na kilku uliczkach Krakowa. W drobnych epizodycznych rolach pojawią się autentyczne postaci, główni bohaterowie zostali zmyśleni.

Dużo mniej jest ostatnio Świetlickiego w Krakowie. Nie widać go w tych lokalach, w których do niedawna przesiadywał.

Z tego drobnego powodu, że parę razy w prasie zetknąłem się z czymś takim, że "w tym lokalu bywa ktoś tam, ktoś tam i Świetlicki". I pomyślałem sobie, że już tam bywać nie mam zamiaru. Nie chcę być łatwym do znalezienia przez obcych ludzi, którzy będą mi mówić, że osiwiałem, przybyło mi kilka kilogramów, że kiedyś mi wierzyli, a teraz już nie, że zdradziłem ich ideały i że muszę koniecznie przeczytać ich maszynopis, bo są dużo lepsi ode mnie.

Gdzieś przeczytałem, że pisze pan wiersze od szóstego roku życia. Nie czuje się pan tym pisaniem zmęczony?

Od dawna oprócz tekstów piosenek, to znaczy wierszy na rzecz piosenek, nie za dużo piszę. I nie zamierzam w najbliższym czasie żadnej książki z wierszami publikować. Teraz się zająłem prozą i ona mnie pochłania. To nie jest tak, że cały czas muszę zachwycać świat swoimi wierszami. Mam ich napisanych kilkadziesiąt, ale opublikuję je za parę lat. Nie ma pośpiechu żadnego.