Korea Północna zadeklarowała w poniedziałek podczas międzynarodowych negocjacji w Pekinie, że "zrzeknie się całości swego arsenału jądrowego oraz istniejących programów nuklearnych". Phenian zapowiedział również szybki powrót do układu NPT o nierozpowszechnianiu broni atomowej, z którego Korea Płn. wyszła w 2003 r.
Koreańczycy podpisali dokument, w którym zobowiązali się również do wpuszczenia wydalonych w tym samym roku inspektorów ONZ. W zamian Amerykanie obiecali Koreańczykom, że nie zaatakują Korei Płn., że nie będą utrzymywać własnej broni nuklearnej na Półwyspie Koreańskim, a w przyszłości będą normalizować stosunki z Koreą Płn.
Z kolei Korea Południowa oraz Japonia, które wraz z Chinami i Rosją biorą udział w negocjacjach, obiecały Phenianowi dostawy oleju opałowego, energii elektrycznej, żywności i pomoc gospodarczą.
Od razu w poniedziałek ostrożne zadowolenie z podpisania komunikatu wyraził Biały Dom. Prezydent George Bush nazwał porozumienie "krokiem w stronę uczynienia świata bardziej bezpiecznym".
Sami negocjatorzy podkreślają, że to dopiero pierwszy krok, a rozmów z Phenianem będzie jeszcze bardzo dużo. Umówili się już na listopad, by rozmawiać m.in. o powrocie inspektorów ONZ do centrali jądrowej w Jongbion.
W komentarzach ekspertów optymizm miesza się z ostrożnością. Diabeł tkwi w szczegółach - uważają obserwatorzy, którzy dobrze pamiętają, czym skończyło się podpisane przed administrację Billa Clintona porozumienie z 1994 r. o zamrożeniu koreańskich zbrojeń nuklearnych w zamian za dwa zachodnie reaktory na lekką wodę. Kim Dzong Il złamał porozumienie już dwa lata później.
- Brak zaufania między Phenianem a Waszyngtonem sprawia, że o szybkim rozbrojeniu Półwyspu Koreańskiego nie ma mowy - mówi Brant Choy, komentator seulskiego dziennika "JoongAng Ilbo". - Teraz najważniejsze pytanie brzmi, czy można zaufać Phenianowi. Wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli do układu z 1994 r.
Porozumienie, które budzi nadzieję na pokój w jednym z najbardziej zapalnych punktów globu, podpisano dwa i pół roku od wybuchu najnowszego kryzysu nuklearnego na Półwyspie Koreańskim.
Kryzys sprowokowała sama Korea Płn., łamiąc poprzedni układ rozbrojeniowy z USA z 1994 r., wydalając inspektorów ONZ i występując z międzynarodowego układu NPT o nierozpowszechnianiu broni jądrowej. Z czasem Phenian coraz bardziej otwarcie chwalił się posiadaniem broni jądrowej, a w lutym br. zażądał, by traktować go jako mocarstwo nuklearne.
Jednak naciskani przez Pekin Koreańczycy z Północy wrócili w lipcu do sześciostronnych rozmów w Pekinie. Nie wróżono im powodzenia. Jeszcze w niedzielę wszystko wskazywało, że kolejna tura pekińskich negocjacji zakończy się fiaskiem.
Porozumienie zawarto dosłownie w ostatniej chwili, gdy amerykański negocjator Chris Hill szykował się już do powrotu do domu. Amerykanie wyraźnie nie chcieli jednak wracać z pustymi rękami. Na porozumieniu zależało również Phenianowi, który rozpaczliwie potrzebuje pomocy gospodarczej.
Wiadomość o uratowaniu rozmów dyplomaci obecni w Pekinie powitali owacją na stojąco. O kulisach dramatycznego zwrotu mówi Brant Choy: - Istotna była tu rola Hilla. Robi świetne wrażenie, potrafi być twardy, kiedy trzeba, ale też zdobyć się na kompromis. Koreańczycy go polubili, co jest niesamowite. No i Pekin bardzo przycisnął Phenian.