Gdańsk znowu mój

Kiedyś zdawało mi się, że bezpowrotnie straciłem swoje rodzinne miasto. Okazało się, że to nieprawda - mówi niemiecki noblista Günter Grass, który odwiedził Gdańsk w związku z premierą ?Wróżb kumaka?, filmu Roberta Glińskiego na podstawie jego powieści

Sebastian Łupak: Gdyby miał Pan polecić "Wróżby kumaka" polskim widzom...

Günter Grass: Powiedziałbym: obejrzyjcie ten film i zobaczcie, jak trudny, ale możliwy, jest dialog między Niemcami a Polakami, w jaki sposób bohaterowie przełamują wzajemne uprzedzenia, jak zbliżają się do siebie mimo ran, które noszą od czasów wojny.

Jest Pan zadowolony z tego filmu?

- Lubię niespodzianki. Od czasu ekranizacji "Blaszanego bębenka" nie porównuję filmu do prozy. Byłoby to niesprawiedliwe wobec twórców filmu, bo wiadomo, że gubi się w nim wiele treści obecnych w tekście. W tej ekranizacji podoba mi się najbardziej humor i ironia. To przemawia za filmem, bo przecież "Wróżby kumaka" to książka wesoła, w której zanika potworna powaga bolesnych relacji polsko-niemieckich. Natomiast nie podobają mi się w filmie retrospekcje dotyczące przeszłości bohaterów w Hitlerjugend i Związku Młodzieży Polskiej. To wyszło sztucznie.

Wierzy Pan, że zbliżenie między narodami jest możliwe dzięki literaturze? Czy czytanie Pana książek w Polsce i np. Stefana Chwina i Pawła Huellego w Niemczech może sprawić, że pozbędziemy się części uprzedzeń?

- To jest możliwe i to nie są wcale puste hasła. W Polsce dzięki literaturze zmieniło się np. postrzeganie historii Gdańska. Gdy rządzili tu komuniści, ta historia mogła być tylko polska. A teraz Chwin i Huelle poszukują w swojej prozie niemieckich korzeni miasta. Zadają proste pytania: co to za dom i kto w nim kiedyś mieszkał? Ja sam jestem dziś serdecznie przyjmowany w rodzinnym mieście, które, jak mi się kiedyś zdawało, bezpowrotnie straciłem. Jestem gdańszczaninem. Z gdańszczanami doskonale mi się rozmawia, bo wielu to uchodźcy - tak jak ja. Musiałem opuścić Gdańsk, a oni Wilno czy Grodno.

Zawsze angażował się Pan w sprawy polityczne i społeczne. Taka rola pisarza zdaje się odchodzić w niepamięć.

- Rzeczywiście w Niemczech młoda krytyka stara się wmówić autorom, że powinni się trzymać z dala od polityki, bo to brudne zajęcie, a sztuka powinna być czysta. To bzdura! Literatura od zawsze jest wpleciona w konflikty społeczne. Już w starożytnym Rzymie Horacy czy Wergiliusz pisali utwory o treści politycznej. Nie można skupiać się - jak chcą niektórzy młodzi pisarze niemieccy - wyłącznie na własnym wnętrzu, nie zauważając tego, co wokół. Odkąd piszę, zawsze skupiałem się na problematyce społecznej, w tym na dialogu polsko-niemieckim, a moje działania zawsze wspierane były przez niemieckich socjaldemokratów. Towarzyszyłem kanclerzowi Willy Brandtowi w jego podróży do Polski w 1970 r., kiedy oddał hołd Bohaterom Getta. Dziś nie chciałbym, aby mój dorobek został zaprzepaszczony, popieram więc w nadchodzących wyborach konkretnych młodych kandydatów SPD.

Czy mroczne wróżby z książki, która ukazała się w 1992 r., okazały się prorocze? Pisał Pan tam o nienasyconych, zachłannych Niemcach.

- Niemcy nie zaczęli masowo wykupywać w Polsce ziemi pod cmentarze i pola golfowe, jak opisałem w książce. Ale np. koncern Passauer Neue Presse wykupił w Polsce wiele gazet, a w Czechach, w byłym Kraju Sudeckim - prawie wszystkie! A przecież Passauer Neue Presse w latach 60. obrażał Brandta, bo ten był antyfaszystą. Wiem, jak wiele złego zrobili właściciele tego koncernu, i to, że mają w Polsce gazety, uważam za wielką ironię losu.

A pomysł Eriki Steinbach, by w Berlinie wybudować Centrum przeciw Wypędzeniom dokumentujące niemieckie cierpienia w czasie wojny? Spotkał się z gwałtowną reakcją w Polsce.

- Działania Eriki Steinbach wzbudziły moją ogromną irytację. Prawdą jest, że z terenów wschodnich wypędzono 400 tys. Niemców. Sami sprowadziliśmy na siebie to nieszczęście, ale i tak trzeba je udokumentować. To powinna być wspólna europejska odpowiedzialność. Uważam, że powinno powstać centrum badawcze dokumentujące wypędzenie różnych narodów, nie tylko Niemców, i na pewno nie powinno ono się znajdować w Berlinie.

Niestety, wciąż pojawia się nacjonalistyczne jątrzenie. W Polsce partie nacjonalistyczne też rosną w siłę, przez co dialog znowu może być trudniejszy. Mimo to w stosunkach polsko-niemieckich trwa pewne odprężenie. Nie jest to jeszcze normalizacja, bo rany nie są zabliźnione i wciąż bolą.

W maju byłem w Gdańsku z szóstką wnuków z Hamburga i Berlina. Oni wychowali się w dobrobycie. Chciałem im pokazać, jak dorastał dziadek - w dwupokojowym mieszkanku we Wrzeszczu, gdzie w jednej kamienicy mieszkało 19 rodzin, a wspólna ubikacja była na korytarzu. Chciałem im pokazać piękne miasto, które widzieli zniszczone na fotografiach, i powiedzieć, jak wielkim osiągnięciem była jego odbudowa. I chciałem, żeby się spotkali ze swoimi kaszubskimi krewnymi. To było niesamowite święto - przyjechało 40 osób!

Nad czym Pan teraz pracuje?

- Kończę tekst autobiograficzny, który ukaże się w przyszłym roku. Opisuję tam, jak się rozwijałem jako autor i człowiek, od czasu gdy jako szesnastolatek w 1944 r. zostałem żołnierzem i musiałem wyjechać w Gdańska. W kwietniu 1945 r. zostałem ranny i dostałem się do niewoli amerykańskiej. Po wojnie pracowałem na farmie, w kopalni potasu, byłem pomocnikiem kamieniarza, wreszcie w 1948 r. zostałem studentem sztuk plastycznych w Düsseldorfie. Ciągnę te wspomnienia do połowy lat 50., do czasu kiedy napisałem pierwszy tomik wierszy i wyjechałem do Paryża, by pisać "Blaszany bębenek". Kiedy ukazał się w 1959 r., zdobyłem sławę, stałem się osobą publiczną i to już było nudne, więc o tym nie będę pisał.

Premiera "Wróżb kumaka" miała miejsce podczas trwającego XXX Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Obecni na niej byli m.in. ministrowie kultury Niemiec Christina Weiss i Polski Waldemar Dąbrowski, który wręczył Grassowi najwyższe odznaczenie kultury polskiej, medal "Zasłużony Kulturze - Gloria Artis". Film (na ekranach polskich kin od 23 września) opowiada o miłości Polki (Krystyna Janda) i Niemca (Matthias Habich). On po II wojnie został wraz z rodziną wywieziony z Gdańska, ona musiała wyjechać do Gdańska z rodzinnej Wileńszczyzny. Razem zakładają towarzystwo, którego celem jest utworzenie cmentarza dla Niemców urodzonych w Gdańsku, by ci mogli spocząć w ziemi dzieciństwa. Autorami scenariusza są Paweł Huelle, Cezary Harasimowicz i Klaus Richter.