O nielegalnym procederze opowiedział nam pan Władysław, który na bazarze pracował przez 20 lat. Od dawna obserwował człowieka, który bez skrępowania handluje fałszywymi dokumentami. Sprawdziliśmy.
Na bazar wchodzimy od ulicy Brzeskiej. Przed białą budą na środku bazaru stoi opalony mężczyzna w przeciwsłonecznych okulary, koło pięćdziesiątki. Niczym nie handluje. Sam do nas podchodzi.
- Potrzebujecie czegoś konkretnego? - pyta.
- Chcemy kupić świadectwo dojrzałości.
- To zapraszam do biura - uśmiecha się, wskazując na budę, na której nie ma żadnej wywieszki. Wewnątrz pusto i półmrok, jedyne okno zasłonięte jest kocem. Mężczyzna każe nam opróżnić plecaki i obszukuje nas. - Wiecie, różni ludzie tu przychodzą, chyba rozumiecie. Nie chcę mieć problemów z policją - wyjaśnia. - Dla jakiego rocznika ta matura?
- 1985.
- To będzie jeszcze stara matura. Oryginał i odpis - razem 700 zł. Teraz połowa, reszta jak dostaniecie dokument do ręki. Za odpowiednią dopłatą będzie matura ze wszystkimi niezbędnymi pieczątkami. Mogę załatwić pieczątkę każdej szkoły, żaden problem. Jeśli wam to pasuje, to w 30 minut będziecie mieli papierek.
Na początek decydujemy się na czysty druk.
- Po pieczątki możecie przyjść później, nie będzie problemu, ja tu jestem codziennie - zachęca.
Wychodzi z budy i mówi coś do krótko ostrzyżonego chłopaka. Ten wychodzi z bazaru i po półgodzinie wraca z kopertą w ręku. W środku jest świadectwo dojrzałości wraz z odpisem.
- Wygląda jak oryginał, nieźle je zrobiliście - mówimy.
- Bo jest oryginalne, z drukarni w Koszalinie.
- Przecież to druk ścisłego zarachowania.
- Tego się drukuje rocznie ponad 100 tys. Nikt nie zauważy, gdy zginie kilka sztuk.
Potem sprawdzimy, że dostęp do czystych starych świadectw dojrzałości mają tylko: drukarnia, Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Szkół "Cezas" oraz szkoła zamawiająca świadectwa. Od dyrektora Cezasu Władysława Szulca dowiadujemy się, że świadectwo musiało wyciec z jednej z tych instytucji. Po numerze seryjnym dyrektor Szulc rozpoznaje, że pochodzi ono z drukarni poznańskiej, a nie koszalińskiej. - Matury zamawia u nas szkoła. Wtedy zlecamy wydrukowanie określonej liczby świadectw. Wszyscy prowadzimy ewidencję wpływających i wypływających świadectw. Wasz blankiet musiał zostać skradziony - dodaje.
Na bazarze dopłacamy resztę umówionej sumy. Dostajemy czysty druk i dowiadujemy się, że wystarczy dopłacić jeszcze 500 zł, by na naszym świadectwie znalazły się wszystkie niezbędne pieczątki. - Gdyby coś było nie tak, to pamiętajcie, nie znamy się - rzuca na odchodnym handlarz.
Byliśmy na bazarze godzinę. W tym czasie mężczyzna przez cały czas opowiadał nam, że może załatwić i inne dokumenty: paszporty, dowody, prawa jazdy. Mówiąc o tych ostatnich, przyznał, że są źle podrobione i polski policjant od razu się pozna, można więc ich używać tylko za granicą.
Opowiedział też, że najczęściej sprzedaje zaświadczenia o niekaralności, czyli dokument, który muszą złożyć wszyscy kandydaci do pracy w policji, ochronie, finansach itp. Dlatego następnego dnia decydujemy się na kolejną prowokację. Z Krajowego Rejestru Karnego bierzemy ogólnodostępny formularz do wypełnienia. W kasie kupujemy znaczek opłaty sądowej. Zgodnie z normalną procedurą teraz powinniśmy wpisać swoje dane i z dowodem osobistym podejść do okienka, gdzie by sprawdzono, czy figurujemy w komputerowym rejestrze skazanych. Wtedy dostalibyśmy pieczątkę potwierdzającą niekaralność.
Ale my z czystym dokumentem jedziemy na bazar. Znajomy handlarz, tak jak dzień wcześniej, stoi w ciemnych okularach przed swoją budą. W środku znów przeszukuje nam plecaki. Podajemy mu druk.
- O, znaczek źle przyklejony - ocenia fachowo. Ale mamy się nie przejmować. - Przyjdźcie za godzinę. A na razie poproszę zadatek.
Wręczamy mu 200 zł, połowę umówionej kwoty. - Nie martwcie się. Będę tu. Ostatnio przecież byłem - zapewnia.
Godzina się przedłuża, bo "fachowcy" musieli jednak przekleić znaczek w inne miejsce, żeby dokument nie wzbudzał podejrzeń. Płacimy resztę. - A gdybyśmy jeszcze czegoś potrzebowali, to możemy wpaść?
- Oczywiście. Jestem tu codziennie do 14.30 - rzuca na pożegnanie.
Opuszczamy białą budę z gotowym dokumentem w ręku. Gotowym, tzn. ze wszystkimi koniecznymi pieczątkami, a wśród nich tą najważniejszą: "NIE FIGURUJE w kartotece karnej Krajowego Rejestru Karnego". Wystarczy tylko wpisać dowolne dane osobowe. Na dokumencie znajduje się również pieczątka osoby rzeczywiście pracującej w Krajowym Rejestrze Karnym.
- Żaden pracodawca by się nie poznał - ocenia znajomy prawnik, gdy pokazujemy mu formularz z pieczątkami. Ewa Kurowska z Biura Informacyjnego Krajowego Rejestru Karnego zapewnia nas, że oficjalnie nie da się podstemplować tego zaświadczenia in blanco.
Handel fałszywymi dokumentami na bazarze trwa od lat. Reporter "Gazety" opisał go już w lutym 1992 r. Za 3 mln starych złotych kupił wówczas podrobione prawo jazdy. Wtedy policja nie zareagowała. Co się stało z tą sprawą przez 13 lat - spytaliśmy Temistoklesa Brodowskiego z Komendy Rejonowej Policji na Pradze Północ, na terenie której leży bazar. Odpowiedział, że nie może się odnieść do tamtej sytuacji. Może reagować tylko na obecne zgłoszenia. - Informacja, jaką nam przekazaliście, będzie natychmiast sprawdzona. Poinformujemy was o rezultatach naszych działań - obiecał.