Podziemne liceum na Białorusi

- Kiedy zamknięto szkołę, miałem wybór: być normalnym uczniem czy iść do podziemia i zostać wiernym swoim ideałom, swojej białoruskości. Wybrałem to drugie i tak stałem się partyzantem - mówi 17-letni Franek Wiaczorka, absolwent podziemnego Liceum im. Jakuba Kolasa w Mińsku.

80 licealistów z Mińska w wakacje nadrabiało swój program w polskich szkołach. Byli we Wrocławiu, w Warszawie, Gdańsku, Starachowicach. Wczoraj wrócili na Białoruś.

W 2003 roku decyzją Aleksandra Łukaszenki Liceum im. Jakuba Kolasa w Mińsku zostało zdelegalizowane. - To było najlepsze liceum na Białorusi, ale gdy Łukaszenko został prezydentem, zaczęły się problemy. Pierwszą jego akcją edukacyjną był powrót do sowieckich programów i podręczników, a my opieraliśmy się na idei odrodzenia języka białoruskiego - wspomina wicedyrektor szkoły Leon Barszczewski.

Nauczyciele, uczniowie i rodzice zdecydowali, że szkoła będzie dalej działać, już w podziemiu. - W normalnym liceum na Białorusi uczniowie idą na zajęcia, a potem na piwo albo wódkę i dla Łukaszenki to wygodne, że młody człowiek się niczym nie interesuje, nie myśli, by coś zmienić - opowiada Franek. Jest synem Wincuka Wiaczorki, lidera opozycyjnego Białoruskiego Frontu Narodowego.

W podziemnym liceum lekcje odbywają się w prywatnych mieszkaniach, często przerywane są wizytami milicji. - Raz wpadli i pytają: Co wy tu robicie, uczycie się? A my na to: Nie, spotykamy się z uczniami, co, nie wolno? Pojawiały się też zarzuty o dziecięcą pornografię i że wysyłamy na Zachód prostytutki - opowiada dr Igor Wojnicz, nauczyciel informatyki w liceum, wygnany z Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego.

- Tam nie mamy warunków, aby prowadzić laboratoria z informatyki, fizyki czy chemii. Dlatego tutaj, w Polsce, dzieci zostają przy komputerach nawet na przerwie - opowiada Wojnicz. Licealiści spotkali się też m.in. z Lechem Wałęsą, Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim, Bronisławem Geremkiem i ministrem edukacji Mirosławem Sawickim.

Po powrocie do Mińska będą eksternistycznie zdawać państwowy egzamin dojrzałości. Franek Wiaczorka ma go już za sobą. Dostał się też na uniwersytet, jest na I roku technologii komunikacji. - Pamiętam, profesorowie z komisji patrzyli na mnie i szeptali sobie do ucha. To było bardzo niemiłe, ale wszystko zdałem - wspomina.