Według Komisji Europejskiej skończyły się limity na import z Chin do Unii swetrów, spodni, bluzek, staników, koszul i podkoszulek oraz lnu. Restrykcje uderzają najboleśniej w unijnych importerów i w handlowców.
- Z unijnych rozporządzeń wynikało, że możemy odebrać towar do 20 lipca. Ale wszystko, co przybyło po 12 lipca, zostało zatrzymane. Powiedziano nam, że limity są wyczerpane - powiedział AFP francuski importer. Większość chińskich towarów zalegających w portach dostarczono między 12 a 20 lipca.
Największe straty poniosły sieci takie jak francuski Carrefour, bazujące na tanich tekstyliach "made in China". - Mamy 1 mln dol. w zatrzymanych towarach, 3,5 mln euro oczekiwanego dochodu ze sprzedaży. Grożą nam ogromne straty - mówi anonimowy przedstawiciel sieci. Dodaje, że Carrefour nie zapłacił chińskim dostawcom i że rozgląda się za nowymi źródłami taniego towaru, zamawiając towar w Bangladeszu.
Przedstawiciele polskich firm, które szyją w Chinach, twierdzą, że restrykcje ich nie dotkną. Dariusz Pachla, wicedyrektor LPP (marki Reserved czy Cropp): - Duże partie produktów wysyłaliśmy do Europy jeszcze przed ustanowieniem limitów. Oczywiście także nasze produkty stoją w portach, ale to nieznaczące ilości - mówi Pachla. - Limity dotyczą tylko niewielkiej części kategorii tekstyliów importowanych przez LPP.
Jego firma od kilku lat stara się zapewniać zaopatrzenie z różnych źródeł. Jeszcze w 2003 r. z Chin sprowadzała 84 proc. swoich wyrobów, a w 2004 r. - już tylko 67 proc. Resztę LPP produkuje w Polsce, na Ukrainie, w Grecji czy w kilku krajach azjatyckich - Jesteśmy gotowi, żeby część produkcji, szczególnie wyrobów, których limity się wyczerpały, przenieść do innych krajów Dalekiego Wschodu - dodaje pachla.
- Produkcję towarów objętych ograniczeniami zleciliśmy po prostu w innych krajach - powiedział "Gazecie" Bogusz Kruszyński, wiceprezes Redanu (marki Top Secret i Troll). - Są to głównie Indie, ale również Hongkong, Bangladesz, Korea i Tajlandia. Problemy mogą mieć wyłącznie te firmy, które nie przewidziały sytuacji i nie przeniosły swoich zamówień odpowiednio wcześnie.
Pracownik warszawskiej firmy importującej tekstylia z Chin głównie do polskich hipermarketów (jego firma też zdążyła zrealizować wszystkie zamówienia): - Po wprowadzeniu kontyngentów wśród importerów panuje pełne zamieszanie. Działamy w ciemno i jest nam trudno ustalić ofertę na następny rok. Moim zdaniem drakońskie limity importowe sprawią, że wzrośnie szara strefa i korupcja celników.
Tekstylny kryzys zaczął się na początku roku, kiedy w krajach należących do Światowej Organizacji Handlu zniesiono limity na import tekstyliów z Chin. Unijne i amerykańskie rynki zostały zalane tanimi podkoszulkami, spodniami i stanikami z Chin.
Po pierwszym kwartale Komisja Europejska dokonała przeglądu importu. Okazało się, że w wypadku niektórych produktów skoczył on o 500 proc.! Pod presją europejskich producentów i związków zawodowych Bruksela dała Chinom do wyboru: albo przystaną na limity eksportu swych tekstyliów (na poziomie o 7,5 proc. wyższym niż rok wcześniej), albo Unia nałoży cła ochronne. Pekin w czerwcu zdecydował się na limity.
Nie minęły dwa miesiące i UE już stoi przed kolejnym kryzysem tekstylnym, któremu towarzyszy wewnętrzny spór - o to, gdzie leżą prawdziwe interesy europejskie. Francja, Hiszpania, Portugalia, Włochy i Polska chcą bronić rodzimych producentów. Kraje skandynawskie i Holandia - handlowców, którzy kupują chińskie tekstylia. Argumenty są podobne: jedni i drudzy martwią się o bankructwa i o miejsca pracy.
Część unijnych importerów, którym zatrzymano towar, zamierza zaskarżyć Brukselę do sądu. Brytyjski dziennik "Financial Times" pisze też, że część chińskich firm straciła wiarę, że spór zostanie szybko rozwiązany i przenosi się z produkcją do Kambodży, Wietnamu i Bangladeszu.
Na wtorkowym briefingu dla dziennikarzy rzecznik Komisji Krisztina Nagy poinformowała, że w środę do Pekinu wybiera się delegacja unijna z komisarzem ds. handlu Peterem Mandelsonem. Chce on zaproponować Chińczykom, by skorzystali w tym roku z limitów na 2006 r., co by pozwoliło sprowadzić więcej.
Sytuację komplikują toczące się obecnie negocjacje tekstylne Chin i USA, które na razie do niczego nie doprowadziły.