Ostatni osadnicy niosący zwoje Tory i siedmioramienne świeczniki (menory) uroczyście przemaszerowali wczoraj przez osiedle Netzarim. Było to jedno z pierwszych izraelskich osiedli, powstało wkrótce po wojnie sześciodniowej 1967 r., po której rozpoczęła się izraelska okupacja Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Było ostatnim ze wszystkich 21 enklaw, które cały tydzień opróżniała izraelska armia. Ewakuacja Netzarim przebiegła spokojnie. Nie powtórzyły się dramatyczne sceny z innych osiedli - z polewaniem mieszkańców wodą z armatek i wynoszeniem ich z synagog.
Dużo goręcej miało być wczoraj w dwóch osiedlach na Zachodnim Brzegu okupowanych przez 2 tys. młodych żydowskich radykałów, którzy zapowiadali, że nie poddadzą się bez walki. Przygotowali granaty z gazem łzawiącym i płonące opony, którymi mieli zamiar nękać żołnierzy. W chwili zamykania tego wydania "Gazety" akcja tam jeszcze się nie zaczęła.
Ewakuacja Gazy przebiegła znacznie sprawniej i spokojniej, niż się spodziewano, więc nic dziwnego, że indeksy izraelskiej giełdy biły w poniedziałek rekordy.
Ubiegłotygodniowy sondaż wykazał, że wyjście z Gazy popiera 59 proc. Izraelczyków (39 proc. było przeciw). Zaś 61 proc. wysoko oceniło działania premiera Ariela Szarona, który ewakuację Gazy zaproponował półtora roku temu i z żelazną konsekwencją przeprowadził.
Swoje racje wyłożył narodowi tydzień temu w kilkuminutowym zdawkowym przemówieniu w telewizji. Napomknął wtedy o "realiach demograficznych". Najnowsze badania wykazały, że po raz pierwszy w historii Izraela Żydzi są w nim w mniejszości - na terenach od Morza Śródziemnego do rzeki Jordan żyje 5,3 mln Żydów i 5,4 mln Arabów. W samej Gazie obok 8 tys. osadników mieszkało 1,4 mln Palestyńczyków. Jej oddanie przywraca korzystne dla Żydów proporcje (ale tylko na 15-20 lat, bo przyrost naturalny wśród Arabów jest znacznie wyższy).
Nie bez znaczenia były też koszty utrzymania osiedli. W latach 2000-04 zanotowano 22 tys. ataków na izraelskich żołnierzy lub osadników, z czego aż 57 proc. w malutkiej Gazie. Teraz siły bezpieczeństwa zostaną znacznie odciążone.
Trzeci z argumentów Szarona za wycofaniem to "odzyskanie inicjatywy dyplomatycznej". - Palestyńczycy muszą się wykazać pokojowymi intencjami - mówi premier. - Muszą rozwiązać i rozbroić organizacje terrorystyczne. Dopiero wtedy zasiądziemy do stołu. Albo przyjmą naszą ofertę pokojową, albo odpowiedzą ogniem terroru. Jeśli wybiorą to pierwsze, wyciągniemy gałązkę oliwną. Na ogień odpowiemy ogniem, i to dużo bezwzględniej niż kiedykolwiek.
Szarona nie przekonuje to, że od lutego członkowie Hamasu i Islamskiego Dżihadu na kilka miesięcy całkowicie wstrzymali ataki na Izraelczyków. Domaga się rozwiązania tych organizacji, na co prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas nie ma ani ochoty, ani siły (szczególnie Hamas jest bardzo popularny). Palestyńczycy chwalą Izrael za oddanie Strefy Gazy, ale jednocześnie powtarzają, że zadowoli ich dopiero wycofanie z Zachodniego Brzegu i wschodniej Jerozolimy.
Tymczasem, choć cztery osiedla z Zachodniego Brzegu zostaną opróżnione, Szaron zapowiada rozbudowę innych (czemu niechętnie przygląda się nawet Waszyngton, największy sojusznik Izraela). Jak ujawnia izraelska prasa, rząd rozmawiał o tym w niedzielę.
Nie wiadomo jednak, jak długo jeszcze Szaron będzie mógł realizować swoje plany. Niezadowoleni są z niego politycy na prawicy i na lewicy. - Terroryzm pojawia się tam, gdzie jest okazja, a teraz stworzyliśmy w Gazie spokojną przystań dla terrorystów - mówił wczoraj w parlamencie były premier i były minister finansów w gabinecie Szarona Benjamin Netaniahu, który demonstracyjnie odszedł z rządu w zeszłym tygodniu.
Z kolei lewica, która popierała wysiedlenia, zarzuca premierowi, że nie wydusił z siebie przeprosin pod adresem wysiedlanych. "Przepraszając, musiałby przyznać się do błędu. Musiałby przyznać, że wieloletnie przerzucanie ludzi i pompowanie środków w miejsce tak gęsto zaludnione przez Arabów jak Gaza było pomyłką" - pisze Herb Keinon, komentator "Jerusalem Post".