Po ostatnich dorocznych badaniach lekarskich 59-letni Bush został przez jednego z medyków nazwany "najbardziej sprawnym prezydentem USA w historii". Jazda na rowerze górskim stała się jego pasją, odkąd dwa lata temu musiał zapomnieć o joggingu.
Po trwającej dwie godziny przejażdżce, podczas której Bush i Armstrong przejechali około 25 km po parkach i łąkach w okolicach miasteczka Crawford w Teksasie, żaden nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
- Prezydent przyznał to, co świat wie od dawna: Lance to dobry kolarz - stwierdził tylko rzecznik Białego Domu.
Siedmiokrotny zwycięzca Tour de France właśnie zakończył karierę. Wcześniej pochodzący z Teksasu, a mieszkający ok. 150 km od rancza Busha, Armstrong wygrał walkę z rakiem. I zapoczątkował szeroki ruch wspierania osób cierpiących na tę chorobę.
Odkąd zapowiedział zakończenie kariery, pojawiają się spekulacje, że mógłby spróbować sił w polityce. Mimo że prezydenta Busha nazywa "przyjacielem", Armstrong wypowiadał się kilkakrotnie przeciwko wojnie w Iraku; narzekał też, że rząd nie przeznacza wystarczających pieniędzy na walkę z rakiem.
- Jazda Busha na rowerze przypomina jego politykę zagraniczną - mówi "Gazecie" Ken Herman, waszyngtoński korespondent teksaskiego dziennika "Austin American Statesman". - Gdy prezydent podejmie decyzję i wyznaczy już kierunek, to potem agresywnie prze do przodu, nie zważając na nic. Nie ma czasu na wątpliwości, nie czeka na maruderów, cokolwiek by się działo realizuje cel.
Ken Herman już dwa razy jeździł z Bushem na rowerze po jego ranczu. Ostatni raz tydzień temu, z czwórką innych dziennikarzy, zapalonych rowerzystów.
- Podczas takich przejażdżek jest tylko jedna zasada - prezydenta nie można wyprzedzać. Ale to zasada niepotrzebna - opowiada Herman. - Uchodzę za dobrego kolarza, przez ostatnie półtora roku przejechałem ponad 6 tys. km. Podczas przejażdżki w Crawford tylko przez pierwsze 15 min wytrzymałem tempo Busha
Podczas dwugodzinnej jazdy po pagórkach, łąkach, potokach na ranczu prezydent spala ok. 1900 kalorii, co jest wynikiem imponującym. Jego tętno w stanie spoczynku wynosi 47 uderzeń na minutę, czyli tyle, ile u wielu wyczynowych kolarzy. U przeciętnego mężczyzny wynosi ono 65-68 (u fenomenalnego Armstronga podobno 32). Średnia Busha podczas dwugodzinnego treningu - 139 uderzeń na minutę, najwyższy poziom zmierzony podczas treningu w ubiegłą sobotę - 177. Każdy, kto mierzył sobie tętno podczas wysiłku, wie, że są to wyniki świetne, nie tylko jak na 59-letniego mężczyznę.
Bush trenuje przynajmniej cztery razy w tygodniu po dwie godziny. Gdy nie ma wakacji, to często w ciągu dnia ma przerwę, podczas której jeździ na rowerze po terenach rządowych w okolicach Waszyngtonu. Turyści mogą też czasem zauważyć prezydenta, jak pedałuje po trawniku przed Białym Domem.
- Prezydent mówił nam, że dzięki rowerowi może wyrwać się z tego kokonu, który codziennie go otacza. Nie może przecież jechać na zakupy, czy pójść do kina. Rower daje mu namiastkę wolności - opowiada Herman.
Do tej pory jazda prezydenta na rowerze była przedmiotem kpin na całym świecie, gdy Bush upadł. W ubiegłym roku na ranczu przy zjeżdżaniu ze stromej górki przeleciał przez kierownicę i poobijał sobie twarz. John Kerry, również zapalony rowerzysta (ale szosowy), który w tamtym czasie walczył z Bushem o prezydenturę, zażartował wtedy złośliwie: - A co, ktoś mu odpiął boczne kółka?
W tym roku podczas szczytu G8 w Szkocji prezydent poślizgnął się na mokrym asfalcie i wpadł na szkockiego policjanta. Stało się to wiadomością dnia z obrad przywódców państw G8.
Czy Bush nie umie jeździć, czy też jeździ jak pijany?
- Upadki to nieodłączna część kolarstwa górskiego - tłumaczy Ken Herman. - Jeśli co jakiś czas nie masz efektownego upadku, to znaczy, że trenujesz na pół gwizdka. Inna sprawa, że Bush rzeczywiście jeździ jak szalony. Przed jazdą zakłada kask, a nawet ochraniacz na zęby. Moim zdaniem to, że złamie sobie obojczyk, jest tylko kwestią czasu.
Dzień po ubiegłorocznym upadku Bush był znów na rowerze. Na dużej szybkości wywrotkę zaliczył wówczas jeden z jadących za nim agentów Secret Service. Złamał sobie obojczyk i trzy żebra.
Nawet w poprzednią sobotę, gdy Bush odbył przejażdżkę z kilkoma dziennikarzami, dopiero na mecie zauważył, że z rozciętej po drodze jakimś cierniem skóry na łydce cieknie mu krew. Prezydent jeździ też wciąż w lekko naddartych podczas szkockiego upadku szortach, i chwali się, że "w kolanie ma cały czas trochę szkockiego asfaltu".
- Na trudnej drodze, gdy człowiek jest zmęczony, i choćby na chwilę przestanie uważać, o wypadek nietrudno - mówił Bush po przejażdżce z dziennikarzami. - Moment dekoncentracji i nagle przednie koło obsuwa się po kamieniach w jedną stronę, tylne w drugą. Zdarzyło mi się to kilka razy.
Bywalcy rancza Busha twierdzą, że liczba prezydenckich upadków jest o wiele większa niż te dwa upublicznione, po których z Busha podkpiwano na całym świecie.