Ponad połowa Rosjan spędza wakacje na daczach

Rosjanie z lubością opowiadają, jak ich rodacy zapełniają kurorty w Turcji, Egipcie czy na Kanarach. W istocie połowa wakacjuszy odpoczywa na daczy jak pradziadkowie, dziadkowie i rodzice. - Jak za cara, Stalina i Gorbaczowa - tłumaczą.

Dacza to symbol wakacyjnej rosyjskości. Połacie "daczowych ziem" otaczają tu niemal każde większe miasto, a wokół Moskwy sięgają nawet do stu kilometrów w każdym kierunku od centrum stolicy. Wymyślił je Piotr Wielki - sam często wyjeżdżał poza miasto, a jego zwyczaj szybko przejęła carska świta i arystokraci nawykli, by bez szemrania przejmować każdą nową reformę władcy.

Inteligenci i partyjniacy

W XIX w. bez daczy obejść nie potrafiło się już rosyjskie mieszczaństwo, do podmiejskich domów zaczęli jeździć też inteligenci. Dacza - jako jeden z nielicznych "historycznych przeżytków"- przetrwała czasy radzieckie. Na daczę jeździli partyjni dygnitarze, urzędnicy, bogatsi robotnicy. Dziś własne dacze ma blisko ćwierć rodzin nie tylko w Moskwie czy Petersburgu, ale też w Twerze, Barnaule i nawet Rostowie nad Donem. Ceny ziemi pod daczę to jeden z głównych tematów towarzyskich spotkań wielu Rosjan już po kilkuletnim małżeńskim stażu.

Co szczególnego jest w rosyjskich daczach? - Po pierwsze, ich powszechność. Po drugie, to nie są domy podmiejskie jak na Zachodzie. To centrum życia rosyjskich rodzin. Właściwie to mieszkania w mieście traktujemy jako tymczasowe - mówi socjolog Andriej Solesnikow. Numer "telefonu na daczy" nierzadko wpisuje się na wizytówkach, na daczę zaprasza krewnych i znajomych, tam podejmuje się najważniejsze decyzje. Co cię tam ciągnie? - W dzieciństwie na daczę jeździłem z babcią. Potem z rodzicami. To tradycja - odpowiadają nawet zgoła "nietradycyjni" Rosjanie. A sondaże każdego roku potwierdzają, że daczę wybiera połowa urlopowiczów (wyjazd zagraniczny - 5 proc.). Nie trzeba też ankiet, by dostrzec, jak latem w każdy weekend do podmiejskich domów (niekoniecznie własnych) przenosi się niemal cały Petersburg czy Moskwa.

Od Stalina do Putina

Dzisiejsze dacze są tak różne jak Rosja, gdzie bajeczne bogactwo oligarchów sąsiaduje z ubóstwem wielu zwykłych Rosjan. Przejazd moskiewską Szosą Riubliowsko-Uspieńską to jak błyskawiczna podróż przez poradziecką historię. Wokół Riubliowki prestiżowe dacze budowano już w stalinowskich latach 30. Najpierw powstało tam sanatorium rosyjskiego rządu, a wokół niego budować się zaczęli partyjni dygnitarze, wojskowi, naukowcy oraz artyści. Do dziś w wielu okolicach wokół Riubliowki trwa to - przedziwne dziś - zmieszanie. "Kup dom u nas! W bonusie helikopter" - Rosjanie nie dają głowy, że reklama dewelopera to tylko żart, a nie prawdziwa oferta dla przyszłych, bajecznie bogatych daczników przy Riubliowce.

Od połowy lat 90. wpychają się tam bowiem nowe elity, które za nic mają towarzyskie drabiny - im w ciągu kilku lat bez mozolnego wspinania udało się wskoczyć na sam ich szczyt. Oligarchowie (w większym i mniejszym wydaniu) świetnie czują się w towarzystwie ludzi bogacących się do dziś na państwowym dygnitarzowaniu.

Tuż obok biedują dawni naukowcy. - Mamy daczę po dziadku, który był profesorem chemii w latach 70. Na sprzedaży można by zrobić fortunę, ale rodzice się nie zgadzają, bo dacza przy Riubliowce to dziesięć pięter wzwyż w towarzyskiej drabinie. Kilka uliczek dalej ponoć bywa Putin - tłumaczy 27-letni Borys, wciąż student.

Sam częściej jeździ teraz na daczę rodziny swej - poznanej na studiach - narzeczonej Nataszy, która przynależy do zupełnie innych "daczowych sfer". Jej rodzicie mają domek 40 km na wschód od Moskwy - ze wspólna studnią głębinową na ulicy, bez kanalizacji, z umeblowaniem z czasów Chruszczowa oraz architektonicznym miszmaszem upamiętniającym budowlane zapędy kilku pokoleń właścicieli. - O wiele tu biedniej, ale to przecież też dacza - mówi Borys. Czy rzeczywiście? Socjolog Andriej Solesnikow zapewnia, że to nie tylko językowa tradycja. - Niezależnie od standardu i pieniędzy większość Rosjan bardzo podobnie bawi się w podmiejskich domach. Stąd "dacza" i "jeżdżenie na daczę" wciąż w Rosji oznacza to samo - mówi Solesnikow.

Tolkien i ogórki

Co łączy wszystkich daczników? Rosjanie ze śmiechem przyznają, że każdy z podmiejskiego domu wraca na kacu. W daczowym odpoczywaniu cudzoziemców uderza jednak coś innego - to jedno z miejsc, w których wciąż odżywają inteligenckie tradycje, a nawet nowobogaccy Rosjanie nadal pozują na inteligentów. Zarówno przy Riubliowce, jak i w biednych daczowych rejonach, dyskusje przy ognisku obowiązkowo schodzą na książki, "ambitne" filmy czy nawet teatr. - Tak wypada. W Polsce dyskutuje się o polityce, tu niemal wcale. Za to możesz usłyszeć o polskiej szkole filmowej, choć niekoniecznie od ludzi, którzy widzieli więcej niż trzy polskie filmy. W mieście coraz częściej mówi się o pieniądzach, a na daczy - przynajmniej w większym towarzystwie - nadal wypada o kulturze - tłumaczy Borys, który dwa lata przemieszkał w Krakowie.

Co później? Niezależnie od poziomu dochodów na daczy "trzeba" zbierać grzyby (lub wędkować), kisić ogórki, gotować kompoty. To rytuał - dlatego nawet w tych moskiewskich domach, których gospodynie robią zakupy w najdroższych supermarketach, często nadal jada się domowe przetwory. Jednak podczas gdy w domach najbogatszych to po prostu podtrzymywanie tradycji, to dla wielu mieszkańców nawet zamożnej Moskwy rolnicze zajęcia na daczy to nie tylko hobby.

Przydaczowe ogródki zamieniły się w poletka ziemniaków, pomidorów, ogórków na początku lat 90. Rosjanie wspominają, że pomogły im one przetrwać ówczesne pustki w sklepach i wysokie - pierwsze wolnorynkowe - ceny żywności. Dlaczego zamiast odpoczywać na wakacjach, również dziś dość często zajmują się na daczach rolnictwem? - Dla mojej mamy, która jest nauczycielką, daczowe wakacje to niełatwa praca. Pieli, uprawia i zaprawia, żeby zimą wesprzeć domowy budżet - wyjaśnia Natasza, narzeczona Borysa. Dodaje, że "na roli" pracują wszystkie koleżanki nauczycielki jej matki.

Natasza z rozbawieniem opowiada o kontraście między okolicami Riubliowki (gdzie daczę ma rodzina jej narzeczonego) i swoją. - U Borysa podczas ostatniego weekendu z bogatymi sąsiadami przebieraliśmy się za Tolkienowskich bohaterów i ganialiśmy po ogrodzie. Po powrocie do siebie musiałam iść w pole - mówi. Socjolog Wadim Kozyrow twierdzi, że "na naszych oczach" dobiega kresu jeden z ostatnich jeszcze przedrewolucyjnych symboli rosyjskości. - Spadkobiercy inteligenckich tradycji dacz zaczynają się trwale dzielić. Na tych, którzy na daczach dorabiają do domowych budżetów, i tych, którzy nie muszą tego robić. Choć dacza jest jeszcze znakiem rosyjskiej - bardzo szeroko pojętej - elity, to już teraz te dwie grupy coraz rzadziej się na daczach odwiedzają. Po daczach widać, że Rosja się jednak zmienia - smutno dodaje Kozyrow.