Parker i Stone znani są przede wszystkim jako twórcy serialu animowanego "South Park" - słynącego z nagromadzenia wulgaryzmów i makabrycznego poczucia humoru. Choć ich najnowsza komedia zrealizowana jest w innej technice ("South Park" to animacja postaciami wyciętymi z kartonu, a "Ekipa Ameryka" to teatr marionetek), pozostaje nie mniej okrutna i wulgarna.
Mimo niewyszukanego humoru film traktuje o bardzo ważnej kwestii - to komediowa polemika z doktryną "dobroczynnej hegemonii" ("benevolent hegemony"). Sformułowana w 1996 roku przez amerykańskich konserwatywnych publicystów Roberta Kagana i Williama Kristola leży obecnie u podstaw polityki zagranicznej Busha. Zgodnie z tą doktryną Ameryka musi wziąć na siebie rolę światowego policjanta - wszyscy potrzebują jej jako gwaranta pokoju i stabilności. Nikogo nie musi pytać o zdanie, bo - jak powtarzają kilkakrotnie w swoim eseju Kagan i Kristol - absolutna supremacja Ameryki jest dobra idla Ameryki, i dla świata.
Tytułowa "Ekipa Ameryka" to bardzo dosłowne wcielenie tej doktryny. Jej członkowie fruwają po świecie pojazdami bojowymi wymalowanymi w pasy i gwiazdy amerykańskiej flagi. Hymnem ekipy jest piosenka z uroczym w swej prostocie refrenem: "America, fuck yeah! We came to save the motherfucking day!", co z pominięciem wulgaryzmów można by przełożyć jako "Ameryka, o tak, znowu wszystkich uratowaliśmy".
Ku zaskoczeniu dzielnych wojowników Ekipy, świat zamiast okazywać im dozgonną wdzięczność za ratowanie przed terrorystami, marudzi i narzeka, skarżąc się na przykład na to, że Ekipa beztrosko wysadziła w powietrze wieżę Eiffla czy piramidę Cheopsa podczas swojej ostatniej brawurowej akcji. Ekipa traktuje cały świat poza USA jako pole bitwy, na którym nie ma znaczenia czyjaś prywatna własność ani jakieś sentymentalne zabytki - każde miejsce jest dobre, by nagle wylądował na nim bojowy helikopter.
Rzecz jasna, po każdej akcji bojowej Ekipy Ameryka, na świecie tylko przybywa wrogów Ameryki. I tutaj komedia Stone'a i Parkera wychodzi poza sztampę antybushowskiej propagandy w stylu Michaela Moore'a. Ostrze ich satyry jednakowo jadowicie traktuje zwolenników i przeciwników amerykańskiej polityki (w tym samego Moore'a, którego również w tym filmie ośmieszono).
Najgroźniejszym przeciwnikiem Ekipy Ameryka okazują się nie Kim Dzong Il czy Osama ben Laden, ale postępowo-pacyfistyczni aktorzy zrzeszeni w potężną organizację Film Actors Guild (aluzja do rzeczywistej organizacji Screen Actors Guild, której skrót nie układa się jednak w wulgarne określenie homoseksualisty, "fag"). Aktorzy ulegają pokojowej propagandzie Kim Dzong Ila i nieświadomie chcą mu oddać władzę nad światem. To właśnie z nimi Ekipa Ameryka musi stoczyć finałowy pojedynek, wyjątkowo krwawy, gdyż Samuel Jackson, Matt Damon czy Sean Penn sięgają po wszystkie sztuczki, jakie poznali, grając w filmach akcji.
Ekipa Ameryka jest bowiem satyrą tyleż polityczną co popkulturową - film znakomicie parodiuje typowe schematy fabularne hollywoodzkiego blockbustera (na przykład Bohater Ginie Właśnie W Momencie W Którym Wyznał Miłość Bohaterce). Tematem miłosnym jest zresztą piosenka "Brak mi ciebie tak, jak filmowi Pearl Harbor brakowało sensu, potrzebuję ciebie tak, jak Ben Affleck potrzebuje kursu aktorstwa".
Najciekawsze jest to, że oba te wątki - satyra polityczna i satyra popkulturowa - stanowią w tym filmie tak naprawdę jedno. Zanim doktrynę "dobroczynnego hegemona" sformułowali publicyści, a politycy wcielili ją w życie - od dobrej dekady stanowiła ona podstawowe fabularne założenie powieści Toma Clancy'ego czy filmów wyprodukowanych przez Jerry'ego Bruckheimera.
Zgodnie z tą doktryną działa przecież na przykład wykreowany przez Clancy'ego analityk CIA Jack Ryan w "Czasie patriotów" ścigający po całym świecie irlandzkich terrorystów chcących zabić księcia Walii - przy czym nie bardzo wiadomo, dlaczego właściwie służby brytyjskie same nie mogą chronić księcia Walii bez pomocy Ameryki. Gdy w 1992 roku kręcono filmową adaptację, prawdziwa CIA po raz pierwszy w historii wpuściła ekipę filmową na teren swej siedziby, symbolicznie podkreślając swą akceptację dla doktryny "hegemonicznego Jacka Ryana".
W ten sposób film "Ekipa Ameryka" zwraca więc uwagę na interesującą cechę nowoczesnej demokracji - już się nie da jej oddzielić od popkultury. Popkulturowe schematy na tyle zapadają w wyobraźnię wyborców, że wygrywają ci politycy, którzy skuteczniej potrafią się odwołać do filmów czy komiksów od polityków cytujących filozofów lub historyków. W efekcie żyjemy więc w świecie, w którym doktryny polityczne powstają w Hollywood. Kto w to wątpi, niech obejrzy ten film.
"Ekipa Ameryka. Policjanci z jajami", reż. Trey Parker, USA 2004, dystr. ITI