Polskie kino to ja

Kto zostanie dyrektorem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, najważniejszą osobą w naszym kinie? Odorowicz? Potoroczyn? Karpiński? A może ktoś zupełnie inny?

Nowa ustawa o kinematografii wejdzie w życie 19 sierpnia. Wtedy powstanie Polski Instytut Sztuki Filmowej, który skupi cały majątek państwowego kina.

Dyrektor Instytutu stanie się więc automatycznie najważniejszą osobą w branży. Kto ma szanse nim zostać?

Pan na kinie

Powoływany na pięć lat dyrektor będzie prawdziwym władcą kinematografii, bowiem - zgodnie z ustawą - wspierająca go Rada Instytutu - złożona z przedstawicieli filmowców, producentów, stacji telewizyjnych, związkowców, kiniarzy, dystrybutorów i operatorów kablówek - ma ledwie uprawnienia typu "opiniowanie i wytyczanie kierunków działania". Decydując o finansowym wsparciu jakiegoś filmu, dyrektor nie będzie musiał (choć będzie mógł) brać pod uwagę opinii ekspertów. To on będzie też ściągał pieniądze, jakie na kino wyłożą telewizje, operatorzy kablówek, dystrybutorzy i kiniarze (od każdego po 1,5 proc. z przychodów z reklam, biletów, abonamentów i zysków ze sprzedaży nośników z nagranymi filmami). No i będzie go można usunąć tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Kto mianuje dyrektora? Minister kultury po uprzednim przeprowadzeniu konkursu na to stanowisko. W ministerstwie teraz trwają prace nad rozporządzeniem, które określi zasady konkursu. Swoje wnioski składają właśnie środowiskowe instytucje, potem nastąpią tzw. uzgodnienia międzyresortowe.

Jaki kandydat idealny

Od jednego z urzędników departamentu prawnego Ministerstwa Kultury usłyszałem, że liczą na to, że rozporządzenie uda się opublikować już 19 sierpnia, a więc w dniu wejścia w życie ustawy o kinematografii. Wtedy wybór dyrektora będzie kwestią miesiąca-półtora.

Kto ma największe szanse, by nim zostać? Rozmawiałem o tym z kilkoma przedstawicielami środowiska - renomowanymi producentami i znanymi reżyserami (każdy pragnął zachować anonimowość). Wszyscy zgadzali się co do wymogów stawianych kandydatowi. Oto one:

Powinien to być zdolny menedżer, pozbawiony ambicji artystycznych. Nie artysta - bo artyści nie znają się na finansach i łatwo jest ich "w coś wrobić".

Kandydat musi mieć dobry gust, ale nie powinien go wszystkim narzucać (niech raczej zda się na opinie ekspertów oceniających projekty filmów, a sam interweniuje tylko w sytuacjach spornych).

Powinien też być bezstronny, nieuwikłany w środowiskowe koterie.

Gdy pytałem o konkretne nazwiska najczęściej wymieniano trzy: Paweł Potoroczyn, Maciej Karpiński i Agnieszka Odorowicz.

Potoroczyn, czyli niespełniony filmowiec?

Paweł Potoroczyn (rocznik 1961) był ostatnio dyrektorem Polskiego Instytutu Kultury w Nowym Jorku. W 2000 r. jako konsul w Los Angeles skutecznie lobbował za Oscarem dla Andrzeja Wajdy. Jest z wykształcenia filozofem, prowadził wydawnictwo.

"Potoroczyn jest trudny do zaakceptowania - usłyszałem od ludzi z branży. - Długo był w Stanach i nie wiadomo, co oznaczałaby jego nominacja". Pojawiła się nawet ostrzejsza opinia: "Bardzo miły, ale ledwie reprezentacyjny; poza tym niespełniony filmowiec, co źle wróży".

Przeszkodą dla Potoroczyna może być również to, że jesienią obejmie posadę szefa Polskiego Instytutu Kultury w Londynie.

- Jeśli poznam warunki konkursu na dyrektora Instytutu i zobaczę, kto w nim startuje, podejmę decyzję - mówi nam Potoroczyn.

Karpiński, czyli człowiek od wszystkiego?

Maciej Karpiński (rocznik 1950), który nie wyklucza udziału w konkursie, to w polskim kinie człowiek instytucja. Kim on już nie był: scenarzystą (m.in. "Cud purymowy") i autorem książki o tym, jak napisać scenariusz, aktorem w epizodach, kierownikiem literackim Studia "Perspektywa", dyrektorem artystycznym Festiwalu w Gdyni, pracownikiem Agencji Filmowej TVP.

"Sprawdzony - usłyszałem od moich rozmówców. - Ale może już czas na kogoś nowego".

Odorowicz, czyli żelazna dama?

Tym nowym, a właściwie tą nową, wydaje się obecna sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury Agnieszka Odorowicz (rocznik 1974). Część środowiska wprost się w niej "zakochała". Dlaczego? Bo uważa się ją za osobę, która przeforsowała w parlamencie ustawę o kinematografii. Ma opinię żelaznej damy, energicznej i konkretnej.

Jej zwolennicy powiadają, że myśli po nowemu: że państwowe to nie jest dla niej od razu cacy, a prywatne - be. Że ma siłę przebicia, co ważne, bo Instytut trzeba będzie zorganizować od podstaw, by nie był kosztochłonny. Wreszcie, że nie jest podatna na wpływy. Umie czytać akty prawne (jest absolwentką Wydziału Ekonomii Akademii Ekonomicznej w Krakowie, pisała m.in. pracę "Fundusze strukturalne w systemie finansowania kultury w Polsce") i szybko wyrabia sobie zdanie w każdej sprawie. Mówi: "Tego nie zrobię, a to zrobię". I już.

Nawet malkontenci doceniają, że Odorowicz porozumiewa się z ludźmi prostym językiem i dogada się z każdym stronnictwem ("Jak na Polskę jest idealna"). Ale ironizują, że jej wypowiedzi to często banały udające odkrycie Ameryki.

Podkreślają też, że jako osoba spoza Warszawy (pochodzi z Katowic) jest uzależniona od osób, które stoją za jej ministerialną karierą.

Mnie niepokoi tylko jedno. W internetowej rubryce "zainteresowania" Odorowicz wpisała m.in.: teatr, muzyka współczesna, piosenka artystyczna (była kiedyś dyrektorem Studenckiego Festiwalu Piosenki i Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej im. Krzysztofa Pendereckiego), a o filmie nie ma tam ani słowa.

Pytana, czy stanie do konkursu, mówi: "Nie chciałabym odpowiadać na to pytanie".

Mówi Janusz Morgenstern, reżyser, producent

Dyrektorem Instytutu nie powinien być artysta. Potrzebny jest dobry menedżer, który jednocześnie kocha filmy, interesuje się tym, co się dzieje we współczesnym kinie, ale przede wszystkim zna się na zarządzaniu pieniędzmi i zespołem ludzi.

Spotkałem przed laty kilku dyrektorów instytutów kultury polskiej za granicą. To były właśnie tego typu osoby. Jeden nawet pomógł mi przy realizacji filmu.

Mówi Filip Bajon, reżyser

Dyrektorem Instytutu powinien być menedżer, najlepiej po studiach humanistycznych. Np. po filozofii, bo oni są najlepsi.

Myślę, że po wejściu w życie ustawy o kinematografii stworzy się taki obyczaj, że przy wyborze filmów, które dostaną publiczne pieniądze, dyrektor będzie respektował opinie ekspertów oceniających złożone projekty.