Amerykanie świętują. Wydaje się, że NASA uratowała skórę, mimo że wiele ryzykowała, decydując się na naprawę wahadłowca Discovery w otwartej przestrzeni kosmicznej. Astronauta Stephen Robinson usunął uszkodzenie bez żadnego problemu. Zagrażało ono życiu astronautów, ponieważ prom mógł spalić się podczas wchodzenia w atmosferę.
Kłopoty Discovery zaczęły się, gdy statek znalazł się na orbicie. To miał być wielki powrót wahadłowców w kosmos od czasu tragedii Columbii. Tymczasem zdjęcia zrobione przez kamery umieszczone na zewnątrz statku ujawniły duży (80 cm) kawałek pianki izolacyjnej odpadający od głównego zbiornika paliwa. Czy uderzyła w statek? Dwa dni sprzecznych informacji, w końcu wniosek - mogła uderzyć i wybić w poszyciu promu dziurę. NASA postanowiła wstrzymać dalsze loty wahadłowców, póki nie rozwiąże problemu odpadającej pianki.
- Jestem zawiedziona, że mimo dwóch lat intensywnych badań i miliarda dolarów wydanych na poprawę bezpieczeństwa lotów, wciąż nie udało się go zapewnić - powiedziała wtedy Eileen Collins, dowódca promu.
Na początku nie wykryto żadnych uszkodzeń. Załoga z powodzeniem połączyła się z Międzynarodową Stacją Kosmiczną i zaczęła na nią wnosić zapasy żywności i wodę, którą przywiozła dla dwóch mieszkających na niej astronautów. Spokój jednak nie trwał długo. Trzy dni temu okazało się, że z brzucha Discovery wysunęło się coś w rodzaju fugi łączącej ze sobą płytki termoizolacyjne.
Znów pojawiło się zagrożenie. Naukowcy nie byli w stanie ocenić, co stanie się z promem, podczas wchodzenia w atmosferę, kiedy jego powłoka rozgrzewa się do ponad tysiąca stopni.
Podwozie powinno być idealnie gładkie, bo wszelkie wystające części zwiększają tarcie i podnoszą temperaturę na zewnątrz statku. Dwa lata temu NASA w podobny sposób straciło prom Columbia, który spłonął w atmosferze, zabijając całą siedmioosobową załogę. Wtedy przyczyną było uszkodzenie powłoki termicznej lewego skrzydła przez odpadający podczas startu kawałek pianki izolacyjnej.
Stąd decyzja, by dokonać tak ryzykownej naprawy. Robinson nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd i wciąż pilnować, żeby nie dotknąć powłoki promu. Jest ona jest odporna na bardzo wysokie temperatury (do 1300 stopni C), ale bardzo krucha.
- Udało się. Teraz już bez trudu powinniśmy wrócić do domu - cieszyła się załoga. - Steve, trenowaliśmy pracę w przestrzeni przez cztery lata, teraz przez kolejne cztery będziemy rozdawać autografy - śmiał się do Robinsona Soichi Noguichi, partner jego dwóch wcześniejszych spacerów w przestrzeni.
Po wyciągnięciu fugi między płytkami powstała szpara, ale uczeni z NASA zapewniają, że to promowi i załodze już nie zagraża. Fuga jest potrzebna jedynie podczas startu, gdy statek podlega silnym wibracjom. Płytki drgają i mogą o siebie uderzać. Podczas powrotu na płytki działają inne siły niż przy starcie i nie grozi im ukruszenie się.