Reżim Łukaszenki dręczy Andżelikę Borys

Białoruski reżim próbuje złamać Andżelikę Borys, wyrzuconą siłą z własnej siedziby prezes Związku Polaków na Białorusi. Jej współpracownicy siedzą. Każdy jej ruch śledzą tabuny tajniaków. Jest podejrzana o malwersacje

Borys musi się stawiać się na kolejne przesłuchania w grodzieńskiej prokuraturze. W nocy ze środy na czwartek, po szturmie milicji na siedzibę Związku, była na wielogodzinnym przesłuchaniu w dzielnicowej komendzie milicji na Diewiatuwce.

Czekaliśmy na nią do drugiej nad ranem. - Oficerowie milicji przez pół nocy robili mi wykład o tym, jak straszne błędy popełniłam kierując związkiem. To nie było przesłuchanie, to było pranie mózgu - powiedziała Borys po wyjściu z komendy.

Rano odprowadziliśmy ją spod jej otoczonego przez tajniaków domu do obwodowej komendy milicji przy ul. Elizy Orzeszkowej. W czasie tego przesłuchania zadzwonili do niej z prokuratury obwodowej i kazali natychmiast stawić się u nich.

Ci prokuratorzy interesowali się przede wszystkim organizacją pracy gazety Związku "Głos znad Niemna", chcieli też wiedzieć, jak doszło do tego, że "Gazeta Wyborcza" pomogła wydać jeden numer pisma gdy nie chciała go wydrukować żadna z państwowych drukarni na Białorusi.

Od prokuratorów Borys dowiedziała się, że są donosy oskarżające ją o kradzież pieniędzy i mienia Związku. Jest też skarga od szefa Domu Polskiego w Szczuczynie, który twierdzi, że Borys kazała grupie swych współpracowników załatwić go.

- Na razie jestem świadkiem w sprawie - opowiada Borys. - Ale dają mi do zrozumienia, że w każdej chwili mogę zostać aresztowana i postawiona przed sądem doraźnym tak jak Józef Porzecki, Andrzej Poczobut i Mieczysław Jaśkiewicz. Tych trzech działaczy sąd w Lidzie skazał w środę na kary od 10 do 15 dni aresztu.

- Władze chcą mnie złamać i zastraszyć. Ale ja się łatwo nie poddam - mówi Andżelika Borys po całym dniu spędzonym na kolejnym w prokuraturze

Tymczasem grupa działaczy Związku Polaków demonstrowała w czwartek przed budynkiem Związku. Żądają zwrotu swej siedziby, zabranej im przez przez milicję

Ludzie ci blokują budynek, w którym milicja po środowym szturmie zainstalowała Tadeusza Kruczkowskiego, prezesa ZPB odwołanego na marcowym zjeździe organizacji. Gdyby nie to, że budynku stale strzeże kilkudziesięciu uzbrojonych milicjantów i tajniaków z KGB, natychmiast przypuściliby szturm na budynek i wyrzuciliby z niego Kruczkowskiego i jego zwolenników.

Każdy ze współpracowników Kruczkowskiego wchodził w czwartek do budynku Związku pod eskortą KGB. Zwolennicy prezes Andżeliki Borys skandowali jednak każdemu z nich: - Zdrajca! Judasz!

Sam Kruczkowski zwołał w czwartek po południu konferencję prasową. Początkowo miała się ona odbyć przed wejściem do budynku. Do czuwających zwolenników Andżeliki Borys podszedł nawet oficer milicji prosząc, by "na prezesa nie pluć, nie szarpać go i nie lżyć".

Kiedy usłyszał od starszych rozgorączkowanych kobiet, że z najwyższą przyjemnością będą pluć, wyzywać i szarpać, ogłosił, ze konferencja będzie jednak wewnątrz budynku.

Kruczkowski oskarżył Andżelikę Borys o upolitycznienie Związku. Według niego Polacy mieszkający na Białorusi muszą żyć i postępować zgodnie z panującymi tu regułami i zadeklarował, że teraz Związek nie będzie sie już zajmował polityką, tylko pracą u podstaw. Przyznał też, ze to on prosił milicję, by przypuściła szturm na siedzibę Związku, bo dotarły do niego sygnały, że "z budynku wynoszony jest sprzęt".

Kruczkowski odmówił też oddania mi redakcyjnego komputera, który po szturmie i po tym, jak milicja aresztowała mnie pod siedzibą Związku, został w gabinecie prezesa ZPB.