Spełniliśmy wszystkie żądania naszych sunnickich braci - oświadczył wczoraj przewodniczący parlamentu Hadżem al Hassani. I rzeczywiście, sunniccy bracia już wczoraj uczestniczyli w zamkniętym posiedzeniu komitetu konstytucyjnego.
Tydzień temu, kiedy sunnita z komitetu i jego doradca zostali zastrzeleni na bagdadzkiej ulicy, zapowiadał się wielki kryzys polityczny. 11 pozostałych w komitecie sunnitów ogłosiło bojkot. Domagali się lepszej ochrony, specjalnego śledztwa w sprawie zabójstwa i większego głosu w konstytucyjnej debacie (arabscy sunnici to tylko 20 proc. Irakijczyków).
Był to cios dla szyickiego premiera Ibrahima Dżafariego, który stara się wciągnąć sunnitów do budowania nowego, demokratycznego państwa. Jego poprzednikom to się nie udało. W styczniu sunnici zbojkotowali pierwsze od pół wieku irackie wolne wybory, a sunniccy partyzanci starali się je storpedować, podkładając bomby i terroryzując wyborców.
Wreszcie w lipcu udało się skusić sunnitów do prac nad konstytucją, więc bojkot groził załamaniem mozolnie budowanego porozumienia narodowego. Tymczasem terminarz polityczny jest dla komisji nieubłagany: musi napisać konstytucję do 15 sierpnia, a do 1 sierpnia musi zdecydować, czy opóźnić cały proces o pół roku. Jeśli takiej decyzji nie będzie, do połowy października Irakijczycy muszą w referendum przyjąć lub odrzucić konstytucję, a jeśli ją przyjmą - do połowy grudnia wybrać nowy parlament. - Bardzo wątpię, czy zdążymy do końca miesiąca - mówi Mahmoud Othman, jeden z Kurdów w komitecie. Kwestią sporną wciąż pozostaje federalny model państwa i podział dochodów z ropy, której złoża są na szyickich terenach na południu i spornych sunnicko-kurdyjskich na północy. - Nikt nie mówi otwarcie o półrocznym opóźnieniu, bo nie chce brać na siebie odpowiedzialności, ale wszyscy o tym myślą - ocenia atmosferę w komisji Othman.
Na razie jednak meandry procesu politycznego, jego sukcesy i porażki, nie mają wpływu na sytuację w Iraku. Wczoraj dwóch samobójców wysadziło się na policyjnych punktach kontrolnych w centrum Bagdadu, zabijając osiem osób. Kolejnych sześć osób zginęło, gdy minibus eksplodował przy hotelu Sadeer, niegdyś zamieszkiwanym przez Amerykanów. Od kwietnia, kiedy Dżafari został premierem, w serii zamachów zginęło prawie 2 tys. irackich cywilów.