21 lipca 1955 r. w Warszawie wydarzyły się dwie ważne rzeczy: oddano do użytku Pałac Kultury i otwarto wystawę malarstwa i rzeźby młodych w warszawskim Arsenale. Wystawa "Przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi" przeszła do legendy: była inna niż wszystkie w Polsce w ciągu pięciu lat socrealizmu. Jej inicjatywa wyszła nie z góry partyjnej, ale z kręgów reformatorskiej, choć partyjnej młodzieży - malarzy i krytyków.
Polityczna atmosfera sprzyjała otwarciu - z ZSRR dochodziły sygnały odwilży, zmieniał się język, którym mówiła władza i gazety, w Warszawie miał się zacząć zaraz Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, na który przybyła dawno nie widziana młodzież z USA i zachodniej Europy.
Wystawa w Królikarni to nie rekonstrukcja wystawy w Arsenale. Z obrazów pokazanych tam 50 lat temu odnajdziemy zaledwie kilka: "Napiętnowanych" Marka Oberlandera, "Akt" Przemysława Brykalskiego, "Pożogę" Waldemara Cwenarskiego, "Szczękę" Hilarego Krzysztofiaka, "Matki" Andrzeja Wróblewskiego - prace symboliczne dla tamtej wystawy, o których dyskutowano latami. Reszta, czyli 150 obrazów z pięciu dużych muzeów (Narodowe w Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu, Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze i Muzeum Sztuki w Łodzi) i kilku zbiorów prywatnych, to po prostu malarstwo polskie drugiej połowy lat 50., czyli sztuka czasu odwilży.
Autorka wystawy Iwona Luba uważa te lata w polskiej sztuce za "najlepszy czas dla powojennego malarstwa" - i jest to opinia, nad którą warto się zastanowić. To czas prawdziwej eksplozji malarstwa: powrotu poetyk awangardowych, stłumionych, wypartych i odrzuconych przez socrealizm, takich jak abstrakcja geometryczna i surrealizm; to też czas pojawienia się nowatorskich technik i stylistyk inspirowanych przez nowe prądy na Zachodzie - takie jak malarstwo materii czy informel.
Wystawa ukazuje rozkwitającą na nowo indywidualność Andrzeja Wróblewskiego. Pokazuje też, jak wiele sztuka ówczesnych malarzy Wróblewskiemu zawdzięcza. Schematyczne "Figury" Lebensteinba to przecież twórcze rozwinięcie figuracji Wróblewskiego z około 1955 r. zmierzającej do tego, by z postaci ludzkiej, zastygłej w codziennej pozie oczekiwania albo melancholijnego zamyślenia, uczynić symbol egzystencji.
Koniec lat 50. to czas, w którym odżyli krakowscy "nowocześni" - powstają świetne obrazy i rysunki Tadeusza Brzozowskiego, Jadwiga Maziarska maluje wspaniałe abstrakcje, Erna Rosenstein tworzy dalej w poetyce bliskiej surrealizmu. Kiedy się dzisiaj patrzy na jej dziwne, raczej rysowane niż malowane obrazy - trudno nie pomyśleć, że wyprzedzają swój czas o kilka dekad. Dopiero dzisiaj bezstylowość i programowa niespójność są w cenie.
Są też na tej wystawie obrazy odkrycia jak wczesne "Ukrzyżowanie" Włodzimierza Borowskiego z 1958 r. wyciągnięte z magazynu Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Obraz symbolistyczny podważający opinię o tym, że sztuka końca lat 50. w Polsce to tylko formalizm. W czarnej kosmicznej przestrzeni unosi się kula ziemska, nad nią planety i sputnik. Z boku widnieje krzyż, ale w formie więziennej kraty, po której spływają strugi krwi. To obraz "z treścią", tajemniczą i hermetyczną. Sadzę, że ukazuje świat po zagładzie, powojenny, który pomimo ukrzyżowania jest światem nieodkupionym.
Do odkryć należą obrazy Zdzisława Beksińskiego z końca lat 50., zanim jeszcze popadł w formalizm sztuki turpistycznej i narracyjnej - to wysmakowane kompozycje abstrakcyjne ze zróżnicowaną delikatnie fakturą, która udaje zniszczenie, spalenie i destrukcję.
Obficie pokazano twórczość Grupy 55, która w 1955 r. przeszła do opozycji wobec Arsenału. Uważała go za przyczółek artystycznego konserwatyzmu, za przewrót partyjny bez większego znaczenia dla sztuki. Grupa 55 urządziła własną wystawę w sierpniu 1955 r. w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. W Królikarni możemy oglądać obrazy Zbigniewa Dłubaka, Mariana Bogusza, Kajetana Sosnowskiego - bardziej nowoczesne niż ekspresjonistyczne i realistyczne prace wystawione w Arsenale, ale wcale nie wiem, czy lepsze.
Bo choć prac, które w Arsenale nie były pokazane, jest tu więcej niż prac, które tam pokazane były, ciągle tematem wystawy jest jednak Arsenał. Był przełomowy czy nie? A tamte obrazy - były dobre czy złe? Wynikające z ówczesnego zamknięcia na świat akademii artystycznych w Polsce, zwrócone tylko ku przeszłości czy jednak wnoszące jakiś nowy powiew do ówczesnej sztuki?
Odpowiedzią może być obraz "Napiętnowani" Marka Oberländera. Malowany według fotografii, pokazuje scenę tortur i upokorzena w getcie - trzem mężczyznom wycięto na czołach gwiazdy Dawida. Czym jest ten obraz? Jeśli chodzi o styl jest archaiczny, właściwie dziewiętnastowieczny, malowany ciemnymi "sosami". Całkowicie odmienny od tego, co nawet wtedy w Polsce uważano za sztukę nowoczesną, nie mówiąc już o Europie. A jednak jest w nim niebywała siła. I prawda tego czasu, kiedy groza wojny nie została do końca ani wyrażona ani przeżyta; od Zagłady minęło zaledwie 10 lat.
Jest to obraz szczególnie i na nowo aktualny także dzisiaj, kiedy dużo się rozprawia o sztuce "krytycznej". Fala sztuki o aktualnej wymowie politycznej, sztuki prowokacyjnej i posługującej się efektem estetycznego i moralnego szoku (Kozyra, Klaman, Nieznalska) pojawiła się w Polsce w latach 90. Artyści uświadamiają ludziom proste prawdy: że układ społeczny opiera sie na nadużyciu i hipokryzji, że kultura masowa oszukuje człowieka, a od choroby, śmiertelności i ograniczeń własnego ciała uciec się nie da. Jak zauważyła niedawno prof. Maria Poprzęcka, "sztuka krytyczna" nie jest niczym innym jak tylko nowym eufemistycznym określeniem dla skompromitowanej w socrealizmie "sztuki zaangażowanej".
Obraz Oberländera pokazuje, że sztuka zaangażowana w Polsce trwała, pomimo upadku socrealizmu. Jeśli trwa i dzisiaj, dyskusja o niej powinna się pewnie zacząć od tego obrazu. Słabego artystycznie, ale jednego z najmocniejszych w polskiej sztuce.
"Rok 1955", kurator Iwona Luba, Królikarnia, Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie, wystawa czynna od 22 lipca do 11 września