Haracz nazywany przez samych terrorystów podatkiem rewolucyjnym jest od lat głównym źródłem finansowania ETA. Bojówki terrorystów oraz rozległa sieć ich "cywilnych" pomagierów co roku wymuszają pieniądze od setek prywatnych przedsiębiorców, przemysłowców, właścicieli firm handlowych, po szefów restauracji i barów - groźbą zamachów.
Tych, którzy nie chcieli płacić na terror, czekała zwykle bomba, kula albo porwanie. Większość przedsiębiorców przez lata uginała się pod szantażem. Wskutek wieloletniej nieustępliwej walki policji i wywiadów Hiszpanii i Francji przeciw terrorystom, dzięki której aresztowano kilkudziesięciu terrorystów, w tym kilkoro najwyższych dowódców oraz przechwycono liczne składy broni i materiałów wybuchowych, w ostatnich latach skuteczność ETA w terroryzowaniu społeczeństwa spadła. ETA nie zdołała nikogo zabić od ponad dwóch lat. Z 18 zamachów, jakich dokonali terroryści w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, dziesięć było karą za uchylanie się od niepłacenia haraczu. W tym roku póki co obeszło się bez ofiar w ludziach. W ostatnich latach wzrósł też cywilny opór Basków wobec skrajnego nacjonalizmu oraz terroru ETA. Stowarzyszenie ofiar terroru ETA czy organizacja "Dość już!", której przewodzą osobistości życia publicznego Kraju Basków coraz częściej otwarcie i bez strachu demonstrują swój sprzeciw wobec nacjonalizmu i terroru na ulicach baskijskich miast.
Ale policja przypomina, że "miękki terror" uliczny wymuszający posłuszeństwo na sklepikarzach i właścicielach barów i knajp zwykle nasila się latami w czasie wakacji, gdy zwłaszcza nadmorskie miejscowości Kraju Basków roją się od turystów. Do takiego "miękkiego" terroru ETA nie potrzebuje zawodowych zabójców i speców od materiałów wybuchowych, których szeregi znacznie przetrzebiły obławy policyjne, lecz młodocianych adeptów nacjonalizmu, którym ideologię krzywdy narodowej wkładają do głowy legalne partie polityczne, związki zawodowe i liczne stowarzyszenia.