Reżim Łukaszenki karze polskich dziennikarzy

Sąd w Grodnie skazał wczoraj na wysokie grzywny broniących swojej niezależności reporterów

Pięciu dziennikarzy największej polskiej gazety na Białorusi "Głosu znad Niemna" protestowało wczoraj pod siedzibą władz miejskich w Grodnie. Od kilku tygodni bowiem ich gazeta nie może wychodzić. W jej miejsce ukazuje się fałszywy "Głos" redagowany przez ludzi uległych Łukaszence i teraz wychwalający Białoruś jako oazę tolerancji i demokracji.

Dziennikarze rozwinęli transparent z pomarańczowym, a więc kojarzonym z ukraińską rewolucją, napisem "Oddajcie Polakom "Głos znad Niemna"". Protest trwał tylko kilka minut. - Zacząłem rozbijać namiot, bo chcieliśmy, żeby pikieta potrwała co najmniej kilka dni - opowiada Andrzej Pisalnik, redaktor naczelny niezależnego "Głosu". - Nagle pojawił się jakiś człowiek w cywilu i złapał mnie za rękę. Wokół nas zakłębili się tajniacy po cywilnemu, a za chwilę pułkownik milicji w mundurze nakazał zatrzymanie nas - mówi Pisalnik.

Cała piątka trafiła na komisariat, a trzy godziny później do sądu rejonowego, który w błyskawicznym tempie jeszcze tego samego dnia zorganizował rozprawę. Dziennikarzom postawiono zarzut zorganizowania nielegalnej pikiety oraz niepodporządkowanie się poleceniom milicji. Pisalnikowi dodatkowo zarzucono zniszczenie trawnika przez rozbicie namiotu.

Sąd skazał dziennikarza "Głosu" Andrzeja Poczobuta na grzywnę w wysokości równej 2,5 tys. dolarów, innego uczestnika demonstracji - na 250 dol. (oficjalnie średnia miesięczna pensja na Białorusi wynosi niecałe 200 dol.). Proces Pisalnika oraz dwojga jego współpracowników, którzy stanowczo domagali się adwokata oraz dostępu mediów na salę obrad, odroczono do piątku.

Fałszywy "Głos" podszywa się pod organ Związku Polaków na Białorusi. Wydaje go najprawdopodobniej Tadeusz Kruczkowski, były prezes tej organizacji. Związek pozbawił go funkcji cztery miesiące temu, zarzucając mu zbyt bliskie związki z białoruskim reżimem.

Władze Białorusi nie uznały tej zmiany i zaatakowały nowe kierownictwo. Działacze Związku są regularnie zatrzymywani i przesłuchiwani, a od maja żadna drukarnia na Białorusi nie chce drukować związkowego pisma. Gdy Związek wstrzymał więc jego wydawanie, do kiosków trafiły podrobione numery "Głosu".

- Wielu białoruskich Polaków nie ma dostępu do jakichkolwiek niezależnych źródeł informacji - mówi Pisalnik. - Oni myślą, że fałszywy "Głos", szkalujący władze Związku Polaków, ukazuje się z błogosławieństwem władz Polski. Prawdziwy "Głos" był wspierany dotacjami Senatu RP, który wstrzymał je, kiedy gazeta została zawieszona. Fałszywy "Głos" nadal umieszcza w stopce informację, że otrzymuje dotacje z Polski.

"Władze Białorusi łamią zasady moralności, zwykłej przyzwoitości oraz białoruskie prawo" - czytamy w rozdawanej wczoraj przez pikietujących ulotce. - Apeluję do Polski o wywieranie jak największego nacisku na białoruskie władze. Niech oddadzą nam nasze pismo! - wzywa Pisalnik.