Mariusz Zawadzki: Czy Polacy i Litwini powinni się smucić, że ich prezydentów nie ma na obchodach 750-lecia Kaliningradu?
Rimvydas Valatka, zastępca redaktora naczelnego dziennika "Lietuvos Rytas": - Raczej cieszyć! Putin zaprosił do Kaliningradu polityków słabych, a nie mocnych. Prezydent Litwy został ukarany za to, że nie pojechał na rocznicę zwycięstwa do Moskwy, a Kwaśniewski - za poparcie dla pomarańczowej rewolucji na Ukrainie.
Nie zaskakuje mnie, że do Kaliningradu pojechał Chirac, bo Francuzi już od kilkudziesięciu lat konsekwentnie prowadzą politykę prorosyjską. Jednak szczególnie kuriozalne wydaje mi się pojawienie tam Schrödera. Pruskiego Królewca nie ma na mapach od 60 lat, miasto Immanuela Kanta już nie istnieje. Jest za to sowiecki Kaliningrad nazwany na cześć stalinowskiego polityka Iwana Kalinina. To tak, jakby premier Japonii pojechał na Kuryle (kiedyś japońskie, dziś rosyjskie - red.) świętować jakiś jubileusz razem z Rosjanami.
Co sądzić o litewskiej minister rolnictwa Kazimierze Prunskiene, która była w Kaliningradzie wbrew woli prezydenta Adamkusa?
- Cóż, gdyby nie ona, moglibyśmy się rozpierać w fotelach i śmiać z Niemców, że mają takiego kanclerza. Niestety, jej podróż wystawia na pośmiewisko litewskie państwo. W rządzie nie może być dwóch szefów MSZ, tymczasem Prunskiene najwyraźniej tego nie rozumie. Pojechała wbrew wyraźnym sprzeciwom szefa MSZ i prezydenta. Co gorsza, pojechała na zaproszenie gubernatora Kaliningradu znacznie niższego rangą od ministra rządu, co jeszcze obniża prestiż Litwy. Ona cały czas kolaboruje z Rosją, dlatego można się było tego po niej spodziewać.