Spotkanie z Hasiorem to jak spotkanie z meblami rodzinnymi wyciągniętymi z lamusa albo ze starymi fotografiami, których się nie chce oglądać, bo nikt nie lubi wspomnień na siłę. To spotkanie z odrzuconym stereotypem, z poprzednim państwowym godłem, które zdjęto już ze ściany i które we wspomnieniu nabrało makabrycznych kształtów skrzydlatego smoka ziejącego ogniem.
Bo Hasior to symbol - choć zmarł w 1999 roku, przeżył więc komunizm o dekadę - poprzedniej epoki, bardziej niż Edward Gierek i bardziej niż pochody pierwszomajowe. Dlaczego? Bo on ucieleśniał to, co było od PRL-u nieodłączne i co do dzisiaj bywa częścią polskiego kompleksu - syndrom prowincji. Tzn. całą swoją sztuką uzasadniał pogląd, że co prawda jesteśmy odcięci od świata, zniewoleni, ustawieni na pozycji podlejszej finansowo i duchowo, ale za to wyposażeni w wartość szczególną - swojskość.
Rok 1989 był wielkim odwrotem od swojskości, nabraniem oddechu, skokiem w uniwersalny świat Zachodu. Hasior nie skoczył, Hasior został w Zakopanem, nadal komponował ze skrawków, śmieci, ścinków, odpadków swoje reliefy, sztandary, kapliczki, ołtarzyki. Tak samo jak wcześniej. Zresztą nigdy nie był kosmopolitą. I dlatego powoli coraz mniej go było na wystawach i tak jest do dzisiaj. Dlatego wystawa w Warszawie jest wydarzeniem.
Narodowa w formie
Gromadzi wszystko - świetne zbiory małego Muzeum Tatrzańskiego łączy z pracami z wielkich polskich muzeów. Niektóre możemy oglądać po raz pierwszy. Są szkice, gwasze, rysunki z lat młodzieńczych, bardzo ciekawe wczesne prace ceramiczne. Jest też praca dyplomowa z warszawskiej ASP - którą były reliefowe stacje Męki Pańskiej dla kościoła w Nowym Sączu. Hasior czerpie w tych pracach pełnymi garściami, po pierwsze, z polskiej sztuki ludowej, po drugie, z prymitywu przetworzonego przez sztukę nowoczesną (kubizm, Picasso, Brancusi). I robił tak do końca - łączył to, co oferowała małomiasteczkowa kultura wizualna, z techniką asamblażu znaną ze sztuki najnowszej. Hasior potrafił znaleźć nieoczekiwane źródła inspiracji: wykorzystał w swoich kompozycjach formę kościelnego feretronu, sztandaru niesionego w procesji. Robił asamblaże i rzeźby, które naśladowały formę domowej kapliczki uczynionej z telewizora postawionego na stoliczku z serwetką. Tylko że oczywiście podstawiał pod to, co dobrze znane i oswojone, przedmioty inne, dzikie, zdestruowane i absurdalne.
Wiele mówi się dziś o jego pop-arcie. To rzeczywiście jest sztuka podobna do pop-artu w inspirowaniu się kulturowym śmietnikiem. Z tym że jeśli Amerykanie wykorzystywali w swoich pracach śmietnik zdecydowanie wielkomiejski, to Hasior sięgał do raczej zaściankowej szuflady ze starociami, do skrzyni na strychu starego domu. Co tam znajdował? To widać w jego wspaniałych pracach tworzonych dzięki cudownej fantazji, gdzie jako materiał rzeźbiarski służą: łyżka, widelec, stary bezpiecznik, poczerniałe od starości okulary, cep, kosa, kamień, stare żelastwo, sztuczne włosy, zęby, oko lalki, szklany gąsior, koszyk wiklinowy. Był to więc raczej chłop-art niż pop-art, ale sięgający do wspólnego źródła podobnych przekształceń w sztuce XX wieku - surrealizmu. Takim surrealistycznym dziedzictwem w jego wyobraźni wydają mi się też laleczki - typowy surrealistyczny fetysz. Hasior rozrzuca różowe plastikowe lalki na talerzu, dokłada dwa widelce, kładzie sztuczną cytrynę i podpisuje: "Krewetki".
Problem treści
Sens tego wszystkiego wydaje się w pierwszej chwili zagmatwany. W jego pracach obcięte głowy kobiet spadają z nieba, powraca motyw upadłego anioła, śmierci dziecka. Bywają to obrazy drastyczne - np. maszyna przeszywa ściegiem laleczkę. Albo śmieszne: kurczak na talerzu jako nowy idol wyniesiony na ołtarze. Jest też spora ilość kompozycji, których nie można określić inaczej niż antywojenne.
I tu jest pewnie klucz do Hasiora. W kompozycji "Zmierzch" małe włochate samolociki-zabawki lecą w szyku bojowym po niebie, by uderzyć w Chrystusa na krzyżu. Czasem ma się wrażenie, jakby oglądało się propagandowy plakat, tyle że posługujący się perwersyjnymi symbolami. I sądzę, że o to mu chodziło, że Hasior był raczej twórcą politycznym niż religijnym. Nie chciał tworzyć nowych rytuałów, choć jego prace podszywały się pod przedmioty religijne czy kultowe. Przeciwnie, był twórcą postępowym, walczącym z zacofaniem, z ciemnotą, z demonami i z przesądami. A także z kiczem i jarmarkiem, choć operował właśnie środkami zaczerpniętymi z kiczu i jarmarku.
"Władysław Hasior 1928-1999", kurator Anna Żakiewicz, Muzeum Narodowe w Warszawie, do 21 sierpnia.