Nowy Jork coraz bezpieczniejszy

Liczba zabójstw w mieście prawdopodobnie będzie w 2005 roku najniższa od 44 lat

Potwierdzają to najnowsze statystyki policji: od początku roku doszło tam tylko do 215 morderstw. Władze i Nowojorczycy mają nadzieję, że metropolia wreszcie pozbędzie się opinii, że jest wyjątkowo niebezpieczna.

Zła opinia ciągnie się za Nowym Jorkiem co najmniej od lat 80. W rekordowym roku 1990 było tu 2 tys. 245 zabójstw. Turyści i zwykli mieszkańcy bali się przejeżdżać samochodem przez niektóre dzielnice czy jeździć wieczorem metrem. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy burmistrzem został w 1993 r. Rudy Giuliani. Wprowadzony przez niego program "zero tolerancji" stał się słynny na całym świecie. Jego podstawowym założeniem było, by pozbyć się poważnych przestępstw, nie można tolerować nawet tych najdrobniejszych, np. wybitej szyby czy skradzionej torebki.

Zdumieni nowojorczycy przekonali się na własnej skórze, że za picie piwa na ulicy można trafić na komisariat, zostać przesłuchanym i dostać mandat. To samo za jazdę na gapę metrem czy za malowanie graffiti na murach.

Władze wypowiedziały wojnę handlarzom narkotyków i prostytucji, wokół których rodziły się najpoważniejsze przestępstwa. Policja walcząc z gangami narkotykowymi nie cofała się przed przemocą. Niestety, doszło nawet do zastrzelenia podczas dwóch akcji dwóch mężczyzn, m.in. handlarza narkotyków.

Zmiany nastąpiły także w policji. Zwiększono liczbę policjantów (z 29 do 40 tys.), patroli na ulicach i informatorów w cywilu, skomputeryzowano obieg informacji. Powstał program statystyczny wskazujący, na których ulicach i w których dzielnicach najbardziej potrzeba policjantów. Władze wypowiedziały też zdecydowaną walkę łapówkarzom w samej policji i funkcjonariuszom, którzy pomagali towarzyszom z kręgów przestępczych. Jednym ze sposobów było przenoszenie policjantów do dzielnic, gdzie nie mieli znajomych.

W ciągu kilku lat liczba przestępstw - od tych drobnych po włamania i pobicia - spadła o 52 proc., morderstw o 68 proc., a nazwisko burmistrza Giuliani'ego stało się synonimem walki z przestępczością.

Po wyborach w 2001 r., gdy na czele miasta stanął właściciel koncernu medialno-finansowego Michael Bloomberg, mieszkańcy i obserwatorzy byli ciekawi, czy uda mu dorównać Giulianiemu.

Dziś wiadomo, że przestępczość nie wzrosła, lecz się zmniejszyła. Według statystyk nowojorskiej policji od 2001 roku liczba morderstw spadła o 28 proc., gwałtów o 13 proc., kradzieży o 15 proc., kradzieży z włamaniem o 27 proc., napadów na ludzi o 28 proc. Stało się tak, mimo że w większości amerykańskich miast przestępczość rośnie.

Nowy burmistrz, który zastał o wiele lepszą sytuację niż jego poprzednik, działał inaczej. Koncentrował się na dzielnicach stwarzających kłopoty, np. w ramach operacji Impact wysłano 800 dodatkowych policjantów w 61 miejsc, gdzie dochodziło do największej liczby zabójstw. Operacja Spotlight (czyli Światło Reflektora) ma na celu zwrócenie uwagi na stosunkowo niewielką grupę recydywistów, którzy wielokrotnie dopuszczają się drobnych wykroczeń. Pomaga w tym system komputerowy, w którym rejestruje się najdrobniejsze wykroczenia. Policjant zatrzymujący np. złodzieja roweru, może od razu sprawdzić, czy ma on już na koncie wykroczenia, a jeśli, tak to skierować jego sprawę do sądu, który weźmie to pod uwagę wydając wyrok, i potraktuje priorytetowo.

Większość mieszkańców Nowego Jorku jest oczywiście zachwycona tym, że znów mogą spacerować po Central Parku czy bezpiecznie jeździć metrem. O ile jednak w latach 90. ostre środki przez prawie wszystkich uważane były za niezbędne, teraz słychać coraz więcej protestów.

Powodem jest fakt, że burmistrz Bloomberg skierował też działania także przeciw tym, którzy pogarszają jakość życia w mieście, np. hałasując. Przyjęto szczegółowe przepisy określające, że szczekającego w nocy psa trzeba uciszyć w ciągu maksymalnie pięciu minut, jeśli nie chce się ryzykować mandatu (w dzień pies ma 10 minut), a klimatyzator nie może warczeć zbyt głośno. Policja konsekwentnie ściga także parkujących w niedozwolonych miejscach. Rada miejska - choć w tym wypadku wbrew zdaniu burmistrza - przyjęła nawet prawo zakazujące używania telefonów komórkowych w "teatrach, bibliotekach, kinach, salach koncertowych, budynkach, w których odbywają się przedstawienia teatralne, muzyczne, taneczne, filmowe, wykłady lub tym podobne występy". Ci, których telefon zadzwoni, muszą liczyć się z 50-dol. mandatem.

"Wróć do rzeczywistości, Bloomberg!" - złości się jeden z internautów. "Burmistrz miliarder już zbyt długo żyje w swym świecie bogatych i stracił kontakt z rzeczywistością" - uważa.