Chlebnikow zginął w lipcu ub.r. od dziewięciu kul, które wystrzelono w jego kierunku przed budynkiem moskiewskiej redakcji "Forbesa". To było jedno z najgłośniejszych morderstw ostatnich lat w Rosji, a wielu obserwatorów oceniło jego śmierć jako zamach na wolność słowa w tym kraju. - Nie wiem, kto zlecił moje zabójstwo - wyznał przyjacielowi konający Chlebnikow.
Wśród ludzi, którym mógł się narazić szef rosyjskiego "Forbesa", od początku wymieniano rosyjskich oligarchów, zarówno tych związanych, jak i tych skonfliktowanych z Kremlem. "Forbes" dwa miesiące przed śmiercią swego szefa opublikował listę stu najbogatszych Rosjan, wywołując tym wściekłość wielu milionerów, którzy woleliby pozostać w cieniu.
Chlebnikow planował też ponoć wydanie książki o powiązaniach rosyjskiego biznesu z ludźmi władzy. - Ktoś postanowił mu zamknąć usta - komentowali rosyjscy dziennikarze.
Podczas śledztwa pojawił się też czeczeński i mniej polityczny trop wiodący do Choża Ahmeda Nuchajewa, byłego czeczeńskiego wicepremiera. Chlebnikow nieprzychylnie opisał Nuchajewa (i innych czeczeńskich bojowników) w książce "Rozmowy z barbarzyńcami" i za to miałby zapłacić życiem.
To za tą wersją opowiedziała się wczoraj prokuratura w komunikacie o zakończeniu śledztwa w sprawie Chlebnikowa. Zdaniem śledczych dwaj schwytani po morderstwie Czeczeni to płatni zabójcy wynajęci właśnie przez Nuchajewa.
- Mam spore wątpliwości w sprawie wniosków prokuratury. Wiele osób pisze nieprzychylnie o Czeczenach. Dlaczego miałby za to zginąć właśnie Chlebnikow? - mówi Oleg Panfiłow, szef Centrum Dziennikarstwa Ekstremalnego. Natomiast Maksim Koszuliński, obecny szef rosyjskiego "Forbesa", wyjaśnia, że "nie ma podstaw, by wątpić w profesjonalizm prokuratorów".