Wczoraj nad ranem ogień strawił salę modlitw w meczecie Shaan-e-Islam w zachodniej części Rotterdamu. Uczęszczali do niego głównie członkowie społeczności surinamskiej, a więc stosunkowo dobrze zintegrowanej. Nikt nie został ranny, gdyż podpalenia dokonano w nocy. - Jestem zszokowany - powiedział w telewizji RTL Nieuws zarządzający meczetem Abdoelhak Billar.
Nie wiadomo, kto był podpalaczem, ale napisy znalezione na murach meczetu w środę rano dają pewne wskazówki. "Nie chcemy meczetów na południu!" - głosił jeden z napisów. Inny przywoływał imię zamordowanego w listopadzie reżysera Theo van Gogha, który słynął z krytykowania muzułmanów. Zabił go Marokańczyk z holenderskim paszportem, prawdopodobnie w odwecie za nakręcenie filmu o prześladowaniu kobiet w kulturze islamu.
To właśnie po zabójstwie van Gogha przez kraj słynący niegdyś z wzorcowej tolerancji przeszła fala niechęci między muzułmanami a białymi Holendrami. Kilka dni po zabójstwie spalono częściowo kilka meczetów, szkół koranicznych i w odwecie - kościół chrześcijański. Zszokowana była cała Europa.
Eksperci zastanawiają się, czy podpalacze wrócili, korzystając z rosnącej fali niechęci wobec imigrantów i muzułmanów. To właśnie niechęć do muzułmanów i do przyjęcia do UE muzułmańskiej Turcji była jedną z przyczyn odrzucenia przez Holendrów 1 czerwca unijnej konstytucji. Komentatorzy tłumaczą, że prawicowe organizacje mogą się w takiej atmosferze czuć "bezpieczniej". Podpalacze zostawili na murach nazistowskie symbole i nazwę popularnej wśród młodych neonazistowskich bojówkarzy na Zachodzie odzieży - Lonsdale (dlatego, że środkowe litery przywodzą na myśl NSDAP - partię Hitlera). Wskazuje to na ich sympatie.
Holenderskie media zwracają uwagę, że podpalenie miało miejsce kilkanaście godzin po wyroku sądu w Rotterdamie, który skazał na kary kilkunastu miesięcy więzienia osoby odpowiedzialne za podpalenie osiem miesięcy temu innego rotterdamskiego meczetu - Rahman.