Tego się można było obawiać - fala eurosceptycyzmu wywołana przez Francuzów i Holendrów, którzy ponad dwa tygodnie temu odrzucili konstytucję europejską, dosięgła także inne kraje UE. W Europie Zachodniej, m.in. Francji i Niemczech, mówi się o tym, że dalsze rozszerzenie, w szczególności o Turcję, lecz także o inne kraje, należy spowolnić lub nawet wstrzymać. Niechęć dotyczy także Rumunii i Bułgarii, które zakończyły już negocjacje z UE i miały się w niej znaleźć w 2007 roku. Pojawiła się nawet groźba, iż parlament w Wiedniu nie ratyfikuje ich umów akcesyjnych - dowiedziała się "Gazeta" ze źródeł dyplomatycznych w Luksemburgu. Tymczasem aby Bukareszt i Sofia znalazły się w Unii, umowy o ich przystąpieniu musi ratyfikować 25 krajów UE.
Austriaccy socjaldemokraci, będący w opozycji, zgłaszają zastrzeżenia w sprawie przyjęcia Rumunii i Bułgarii do UE. Ich zdaniem oba kraje nie będą gotowe i można by poczekać z ich przyjęciem do 2008 roku. Bez zgody socjaldemokratów parlament w Wiedniu umów członkowskich nie ratyfikuje - potrzebna jest bowiem większość dwóch trzecich głosów, którą prawicowy rząd nie dysponuje.
Austriacy tradycyjnie niechętni przyjmowaniu nowych krajów do UE mają pretekst, by naciskać na hamulec. Komisja Europejska wysłała w ub. tygodniu do Bukaresztu i Sofii listy ponaglające do spełnienia danych w negocjacjach z UE obietnic. Takie ostrzeżenia zwane w brukselskim żargonie "żółtymi kartkami" to nic nowego - Polska też je przed wejściem do UE dostawała. Tym razem klimat przychylny rozszerzeniu Unii wyraźnie się skończył. Niemiecka CDU, która może wygrać jesienne wybory do Bundestagu, także zażądała zrewidowania planów przyjęcia obu tych państw. Przedstawiciele chadecji gaszą też europejskie ambicje Ukrainy. W niedzielę komisarz ds. stosunków zewnętrznych UE Benita Ferrero-Wladner zasugerowała w jednym z wywiadów, że UE powinna zwolnic tempo rozszerzenia. Chodzi o to, by dać jej obywatelom czas na "przetrawienie" poprzedniego rozszerzenia o 10 krajów.
Polska i inne przychylne powiększaniu Unii kraje starały się w poniedziałek w Luksemburgu wywalczyć, by szczyt UE w tym tygodniu w Brukseli potwierdził zobowiązania z grudnia 2004 r. dane Rumunii, Bułgarii, ale także Chorwacji i Turcji. Sprawa nie była jednak taka jasna, gdyż część krajów obstawała przy tym, żeby rozszerzeniem na szczycie w ogóle się nie zajmować. Negocjacje z Zagrzebiem zaczną się, gdy unijni ministrowie stwierdzą, że Chorwacja w pełni współpracuje z Trybunałem w Hadze - obecnie ten warunek nie jest spełniony, gdyż nadal nie wydano poszukiwanego za zbrodnie wojenne gen. Ante Gotowiny. Ankara dwa stawiane jej warunki już spełniła - 1 czerwca weszło w życie sześć kluczowych ustaw zmieniających cały system karny w Turcji, a rząd potwierdził na piśmie, że rozszerzy na nowe kraje UE, w tym Polskę, protokół z Ankary o unii celnej. Mimo to wobec sprzeciwu niechętnych Turcji rządów m.in. Holandii szczyt Unii nawet tych kroków nie pochwali ani nie wymieni Turcji z nazwy jako ewentualnego przyszłego członka.
Do końca czerwca br. Komisja w Brukseli ma przedstawić tzw. ramy negocjacyjne do rozmów z Turcją, które mają się zacząć 3 października. Zdaniem źródeł dyplomatycznych dyskusja nad mandatem do negocjacji danym przez kraje UE Brukseli może się latem br. przekształcić w generalną debatę nad przyszłością rozszerzania Unii i granicami Europy.
O nieopóźnianie rozszerzenia zaapelowali wczoraj analitycy z obecnej Unii, państw kandydujących i tych, które myślą o członkostwie w dalszej perspektywie. 24 niezależne instytuty, m.in. brytyjski Centre for European Reform, francuski CERI i polski CASE, ogłosiły w poniedziałek apel do przywódców Unii, którego inicjatorem było Rumuńskie Stowarzyszenie Akademickie (SAR). Ich zdaniem gdyby Unia zahamowała rozszerzenie, "zagrożone zostałoby to, co z wysiłkiem budowała w ostatnich latach na Zachodnich Bałkanach, w Turcji, a nawet Rumunii i Bułgarii. (...) Nic nie może być bardziej szkodliwe ani dla tych krajów, ani dla Europy".