Słaby pawilon niemiecki, słaby pawilon francuski, fatalna wystawa amerykańska - to rozczarowania tegorocznego Biennale. Ed Rucha, wielki artysta amerykańskiego konceptualizmu, pokazał kilka wtórnych obrazów. Annette Messager w pawilonie francuskim wystawiła składającą się z trzech części ruchomą parateatralną instalację na motywach z powieści Collodiego "Pinokio" - efekciarską i sentymentalną, co nie przeszkodzilo jej wczoraj w zdobyciu nagrody (Zlotego Lwa) za najlepszy pawilon narodowy.
Z wielkich bronią się Brytyjczycy, którzy zaprosili do swego pawilonu słynną parę artystów - Gilberta i George'a. Bo Gilbert i George są sobą, jak zawsze z przyjemnością pokazują innym język. "We will do our worse" - zapowiedzieli kilka miesięcy temu. I dotrzymali słowa. Pokazali siebie w najbardziej odrażający i głupawy sposób. To 25 komputerowo montowanych fotografii, w których występują oni sami, dwóch przeciętnych facetów w garniturkach o dziwnie zmodyfikowanych twarzach, otoczeni ornamentem z liści żeńszenia. Parodiują nie tylko przeciętnego brytyjczyka klasy średniej. Mam wrażenie, że tym razem to parodia samych siebie - słynnych postaci kultury masowej. Gilbert i George nigdy nie wstydzili się tego, że zależy im głównie na tym, aby dobrze się bawić, a swoje obrazy potem dobrze sprzedać.
Fałsz w wypowiedzi na temat rynku, czyli ambiwalentnej sytuacji współczesnego artysty, który chce być jednocześnie bezinteresowny i bardzo sławny, promieniuje z pawilonu niemieckiego.
Miał być on kontestacją rynku sztuki - zaproszono tam przeciętnego malarza Thomasa Scheibitza i młodego choreografa Tino Seghala. Scheibitz pokazał trochę słabych obrazów i jedną jeszcze słabszą rzeźbę. Seghal zrobił performance. Jedna część jest zabawna - wynajęci strażnicy w uniformach tańczą i śpiewają jeden wers: "Oh, this is so contemporary" (Ach, jakie to współczesne). Ale potem jeden z nich łapie mnie za łokieć i wciąga w rozmowę o gospodarce rynkowej, obiecując, że zapłaci mi za nią 3,75 euro. Odmawiam, mówiąc, że to jest mój komentarz na temat ekonomii rynkowej. Pracownik wynajęty przez Seghala tłumaczy mi, że artysta chciał zrobić pracę krytyczną o tym, że dzieło sztuki stało się dziś przede wszystkim towarem. Ale to, co zrobił Seghal, jest jeszcze gorsze niż alienacja przedmiotu sztuki - wynajął na czas Biennale 35 osób i kazał im odgrywać codziennie wciąż te same scenki, które niekoniecznie muszą być dla nich zabawne. Pytam człowieka, który mnie zaczepił, ile godzin dziennie pracuje. Mówi, że sześć. Co robi potem? Pije.
Kontestacja systemu zalegalizowana przez władze, wybrana do narodowej reprezentacji na wielką międzynarodową imprezę, musi spalić na panewce. Z pawilonów kontestatorskich najbardziej udały się te, w których krytyka nie ma aż tak podniosłych celów, jak podważenie całego ekonomicznego systemu świata.
Z najciekawszych mogę polecić pawilon hiszpański, gdzie pokazano rozpisaną na zdjęcia i filmy historię przestrzeni terenu Giardini (Ogrodów) w ciągu ostatnich stu lat - od powstania weneckiego Biennale. W historię każdego z pawilonów wpisana jest historia polityczna Europy. Z kolei w pawilonie belgijskim nie ma artysty, tylko kolektyw pod fikcyjnym nazwiskiem. Obie wystawy - hiszpańska i belgijska - pokazują, że koncepcja narodowej reprezentacji stała się ostatnio nieco anachroniczna.
Ma się wrażenie, że ta formuła wygląda na skończoną, póki się nie wyjdzie poza Ogrody. Wczoraj znalazłam w wąskich uliczkach Wenecji dwa świetne pokazy. Litwa zrobiła rewelacyjną wystawę - właściwie retrospektywę Jonasa Mekasa, litewskiego filmowca, który pod koniec lat 40. wyemigrował do USA. Na jego filmach dokumentalnych pojawiają się Allen Ginsberg, John Lennon, Andy Warhol. Druga wystawa to prezentacja wspólna trzech krajów, pogrobowców radzieckiego imperium: Kazachstanu, Kirgistanu I Uzbekistanu. Tworzą razem "Pawilon Azji Środkowej". Kurator całości to znany rosyjski krytyk Wiktor Misiano.
Rozmawiam z artystką z Kirgizji, która nazywa się Gulnara Kasmailieva (ur. 1960) i która pokazuje na trzech monitorach świetną dokumentację swojej podróży koleją transsyberyjską. Od czasu rozpadu ZSRR rolę przewodnika w handlu kirgiskim przejęły kobiety. Wsiadły do pociągów, zapakowały towary w chińskie kraciaste torby i jeżdżąc z tymi torbami od Chin do Turcji, podtrzymywały życie swoich rodzin. O nich jest film "Transsyberyjskie Amazonki". Na jednym z monitorów starsza kobieta śpiewa po rosyjsku przepiękną pieśń o niespełnionej miłości. "To kirgiska Edith Piaf" - mówi Kasmailieva.
Pokaz środkowoazjatycki ma niesamowitą siłę, niebywałą energię. Artyści wyrażają się przez krótkie wideo, przez filmową impresję. Wiaczesław Akunow (1948, Uzbekistan) tworzy krótkie paradoksalne, metafizyczne scenki, jak twierdzi Misiano, powstałe pod wpływem filozofii sufickiej. Na wideo Erbossyna Meldibekowa (1964, Kazachstan) artysta pokazał samego siebie. Anonimowa ręka bije go po twarzy, uderzeniom towarzyszą agresywne, poszarpane słowa w okaleczonym, jak podaje komentarz, kazachskim języku.
Widać, że wystawa narodowa ma sens, kiedy jakiś kraj, kiedy narodowa tożsamość jest w trakcie kształtowania, kiedy kwestia tożsamości jest dynamiczna. Jeśli wówczas da się artystom wolność wypowiedzi, przechodzą sami siebie, są wspaniali. Najlepsze pokazy dały więc młode kraje, młode państwa, które albo niedawno uzyskały niezależność, albo w których walka o to, jaki kształt będzie miało przyszłe państwo, ciągle się toczy. Stamtąd, gdzie pojęcie narodu już nie jest przedmiotem wątpliwości albo nikt takich wątpliwości nie zgłasza, wieje nudą.
Biennale w Wenecji potrwa do 6 listopada