- Czuję się po raz drugi zniesławiona. Pierwszy raz, kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na "liście Wildsteina", a drugi teraz, kiedy dostałam "zaświadczenie" - zadzwoniła do "Gazety" roztrzęsiona Maria D.
"Zaświadczenia" o tym, czy nazwisko na "liście Wildsteina" pokrywa się z danymi osoby pytającej, IPN wydaje od 20 kwietnia, kiedy to weszła w życie tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN. Do tej pory wydano blisko 7 tysięcy takich zaświadczeń.
Dostała je też Maria D., chociaż wystąpiła nie o zaświadczenie, ale o status pokrzywdzonej. - Wiedziałam, że chodzi o mnie, bo moje nazwisko i drugie imię są niepowtarzalne. Chciałam się oczyścić, dostając status pokrzywdzonej i dostęp do akt, żeby je pokazać wnukom - mówi. Po czterech miesiącach od złożenia w IPN-ie wniosku o uznanie za pokrzywdzoną dostała "zaświadczenie", że jej "dane osobowe są tożsame z danymi osobowymi, które znajdują się w katalogu funkcjonariuszy, współpracowników, kandydatów na współpracowników organów bezpieczeństwa państwa oraz innych osób, udostępnionym w Instytucie Pamięci Narodowej od dnia 26 listopada 2004 r.". - Dostałam zaświadczenie, że jestem na liście agentów! Bo jak inaczej zrozumieć tych "funkcjonariuszy, kandydatów i inne osoby"? Nie mogli napisać "w tym osób pokrzywdzonych"?!
Rzeczywiście, zaraz po ujawnieniu "listy Wildsteina" prezes IPN-u Leon Kieres, pracownicy IPN-u, jak dr Antoni Dudek, i członkowie Kolegium IPN-u, m.in. profesorowie Andrzej Friszke i Andrzej Paczkowski, zapewniali, że nie wolno traktować listy jako spisu agentów, bo są na niej również osoby pokrzywdzone. Dlaczego w takim razie na "zaświadczeniu" zabrakło pokrzywdzonych, a są tylko agenci i "inne osoby"?
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów, które wydaje te zaświadczenia i przygotowało ich wzór, odesłało nas do Biura Prawnego. - Po prostu przytoczono formalną nazwę katalogu zwanego "lista Wildsteina" - tłumaczy Tomasz Dobrowolski, wicedyrektor Wydziału Prawnego. - To jest prawidłowe z formalnoprawnego punktu widzenia - dodaje. Przyznaje jednak, że nie naruszałoby prawa dodanie słów "i osób pokrzywdzonych". I że nikt nie zastanawiał się nad tym, jak takie zaświadczenie odbierze zainteresowany i jego otoczenie. - Filozofią "małej nowelizacji" było zadośćuczynienie osobom, których dane nie są tożsame z danymi z listy - podkreśla dyr. Dobrowolski. - Zresztą dołączamy pismo, że zaświadczenie nie przesądza o charakterze, w jakim ktoś znajduje się w katalogu. - A co mi z tego, że nie przesądza? Z zaświadczenia wynika, że nie przesądza, czy byłam funkcjonariuszem, czy może współpracownikiem albo inną osobą tak czy inaczej związaną z organami bezpieczeństwa! - mówi Maria D.
Tworząc dla wygody historyków i pracowników IPN-u tzw. listę Wildsteina, w Instytucie nie zastanowiono się, że może ona wyciec i skrzywdzić ludzi. Teraz, tworząc poprawne z "formalnoprawnego punktu widzenia" zaświadczenie, też nie zastanowiono się, jak ono będzie odebrane i czy nie spotęguje krzywdy. Widać dla pracowników IPN-u, historyków i archiwistów człowiek liczy się tylko jako element historii albo obiekt, na temat którego powstaje teczka. Żywy jest dla nich abstrakcją.