Kto będzie prezydentem Iranu

W wyścigu o fotel prezydenta Iranu zdecydowanym faworytem jest dawny prezydent Akbar Haszemi Rafsandżani. Kandydat obozu reformatorów Mostafa Moin cieszy się w tej chwili zaledwie 5-proc. poparciem, ale wcale nie jest powiedziane, że stoi na całkowicie straconej pozycji

Staję do wyścigu, żeby bronić praw milczącej większości - oświadczył w sobotę 54-letni Moin, były minister edukacji. Oświadczył z ciężkim sercem po tygodniu namysłu, co wydaje się oczywiste, bo na całym świecie politycy starają się o rządowe posady tylko z "najwyższą niechęcią" i "dla dobra narodu". Jednak w przypadku Moina o krygowaniu się nie ma mowy. Wahał się naprawdę, a swoją decyzją rozczarował wielu polityków obozu reformatorskiego, którzy wzywali go do bojkotu wyborów.

Odrzuceni przez Strażników

Kłopoty Moina zaczęły się w zeszłą niedzielę, kiedy Rada Strażników Rewolucji wykluczyła go z wyborów. Dwunastu członków Rady pilnuje, żeby uchwalane przez parlament prawa były zgodne z konstytucją i Koranem; weryfikuje także kandydatów na najwyższe stanowiska w państwie. Przed wyborami prezydenckimi 17 czerwca Rada sprawdziła wszystkie 1014 osób, które zgłosiły swe kandydatury.

Artykuł 115 konstytucji Islamskiej Republiki Iranu stanowi, że prezydentem może zostać jedynie "osobistość ze świata polityki lub religii" spełniająca kilka warunków - pobożna, o nieposzlakowanej opinii, sprawna organizacyjnie, zdolna do kierowania państwem itd. Okazało się, że zdaniem Strażników warunki te spełnia tylko sześć osób: były prezydent, były burmistrz Teheranu, były szef policji, były szef telewizji, były dowódca Gwardii Rewolucyjnej i były przewodniczący parlamentu. Ogłaszając szóstkę szczęśliwców, rzecznik Rady nie krył irytacji "niskim poziomem" kandydatów, z których, jak twierdził, większość zgłosiła się wyłącznie dla żartu. - Było tam 81 bezrobotnych, a 250 nie ma nawet dyplomu ze szkoły - narzekał. Jego zdaniem mizeria kandydatów wynika z "rosnącego w społeczeństwie populizmu".

Wśród 1008 odrzuconych znalazł się Moin, bynajmniej nie żartowniś, a główny kandydat obozu reform, zapowiadający budowę społeczeństwa obywatelskiego, przestrzeganie praw człowieka, wolności prasy i uwolnienie więźniów politycznych.

Wszystko to obiecywał osiem lat temu obecny prezydent Mohammed Chatami, ale realizacja obietnic okazała się ponad jego siły. Iran jest jedną z niewielu realnych demokracji na Bliskim Wschodzie, z prawdziwymi wyborami i sporymi wolnościami obywatelskimi, ale jest to demokracja osobliwa. Nad wszystkimi organami (sądami, parlamentem, rządem) stoi muzułmański mędrzec - Najwyższy Przywódca ajatollah Ali Chamenei.

Rada Strażników, wybierana zresztą w połowie przez Najwyższego Przywódcę, odrzuciła wszystkie 89 kandydatek na prezydenta. - Jeśli Bóg da, zrozumiemy, że kobieta też może zostać prezydentem - mówił niedawno Chatami, który w 1997 r. wywołał sensację, powołując kobietę na wiceprezydenta. Na razie Strażnicy orzekli, że "osobistość" z artykułu 115 konstytucji oznacza tylko i wyłącznie mężczyznę.

Przywrócony i startuje

Moin uznał, że jego dyskwalifikacja nosi znamiona zamachu stanu. Ale z prawa do apelacji nie skorzystał. - Nie będę rozmawiał z Radą, ale z narodem - oznajmił, choć nie wiadomo dokładnie, co miałoby to oznaczać.

Podobnie zdegustowani byli pozostali irańscy reformatorzy. - Wybory nie będą ani wolne, ani sprawiedliwe, a przeradzają się w farsę - ogłosił popierający Moina Islamski Front Zaangażowania. Przypominano ubiegłoroczne wybory parlamentarne, kiedy Rada Strażników zdyskwalifikowała 2 tys. kandydatów reformatorskich.

W zeszły poniedziałek nastąpił gwałtowny zwrot akcji w sposób, który w teatrze antycznym nosił nazwę deus ex machina. Ajatollah Chamenei nakazał Radzie przywrócenie kandydatury Moina i jeszcze jednego z odrzuconych - wiceprezydenta Mohsena Mehralizeha.

Dlaczego ajatollah przywrócił Moina? Z pewnością rozumiał, że w wyborach bez kandydata reformatorów, za to z opozycją wzywającą do ich bojkotu - frekwencja byłaby katastrofalnie niska.

I tak oto Moin padł ofiarą ponurego żartu: on, który potępia mieszanie się duchownych w sprawy państwa, został "uratowany" przez ajatollaha. Niektórzy przyjaciele, w tym organizacje studenckie, przestrzegali go, że kandydowanie oznaczać będzie uznanie panującego status quo. Ostatecznie zdecydował się startować, ale zapowiada, że jako prezydent będzie starał się ograniczyć "niekonstytucyjne" uprawnienia Rady Strażników.

Kto po Chatamim

Sondaże wskazują, że zdecydowanym faworytem wyborów jest Akbar Haszemi Rafsandżani, prezydent Iranu w latach 1989-97 (ma prawie 40 proc. poparcia, Moin - ok. 5 proc.). W toczącym się od początku republiki islamskiej sporze konserwatystów z reformatorami Rafsandżani jest gdzieś po środku. Uchodzi za polityka umiarkowanego i ostrożnego, zwolennika polepszenia relacji z Zachodem, prywatyzacji i zwiększania wolności w gospodarce.

Moina nie można jednak przedwcześnie skreślać. Sondaże w Iranie niekoniecznie się sprawdzają. Kiedy osiem lat temu w wyborach pojawił się nikomu nieznany duchowny średniego szczebla Mohammed Chatami, nikt nie dawał mu szans. Obiecywał reformy i mówił do ludzi językiem prostym, odległym od patosu i surowości przemówień ajatollahów. Nazwali go "śmiejącym się mułłą". Rozgromił konserwatystów, a cztery lata temu wygrał drugą (i zgodnie z konstytucją - ostatnią) kadencję.

Z wdrażaniem reform było już gorzej, choć niewątpliwie za Chatamiego nastąpiło złagodzenie surowych zasad obyczajowych. Gazety piszą w zasadzie, co chcą, ale od czasu do czasu ajatollah Chamenei zamyka "wywrotowe" tytuły dekretami, a pojedynczy dziennikarze trafiają do więzień. Po zamknięciu jednego z dzienników wybuchły w 1999 roku wielkie protesty studenckie krwawo stłumione przez policję. Najwyższy Przywódca potępił brutalność policji, ale kilku zabitych studentów nie wskrzesił.

Ostatnie lata to ciągły spadek wpływów Chatamiego i reformatorów. Po ubiegłorocznych dyskwalifikacjach zdecydowaną większość w parlamencie mają konserwatyści. Władze można krytykować, toczy się otwarta publiczna dyskusja, ale ostatnie słowo wciąż należy do ajatollahów.

Wkrótce po wyborze Chatami oświadczył, że Iran nie zamierza wykonywać wyroku śmierci na Salmanie Rushdiem, autorze bluźnierczych "Szatańskich wersetów". W 1989 roku ajatollah Chomeini, ojciec republiki islamskiej i poprzednik Chameneiego, wydał fatwę skazującą pisarza na śmierć. Żyjący w Anglii Rushdie ukrywał się przez wiele lat, obawiając się skrytobójców. W 1997 Chatami stwierdził, że fatwa była "jedynie opinią muzułmańskiego prawnika", a nie nakazem zabójstwa. Niestety, wkrótce potem parlament w Teheranie przyjął rezolucję całkowicie przeciwną. "Nadejdzie chwila, w której pocisk wystrzelony przez imama Chomeiniego przebije gardło tego Szatana i powstrzyma jego pióro przed dalszymi bluźnierstwami" - zapowiadali deputowani.

I tak wszelkie inicjatywy prezydenta Chatamiego były torpedowane przez konserwatystów. Entuzjazm społeczny dla reformatorów systematycznie malał, a wraz z nim frekwencja w kolejnych wyborach. Rok temu w Teheranie do urn poszło zaledwie 34 proc. uprawnionych, najmniej od rewolucji w 1979 r. Wciąż jednak Chatami jest dość popularny, a Moin może na tej popularności skorzystać.

Rafsandżani jest czujny

Rafsandżani zdaje sobie sprawę z "potencjału" Moina i ostro zabrał się do kampanii wyborczej. Już na początku zdobył dodatkowy rozgłos - do nakręcenia reklamówki telewizyjnej wynajął reżysera Kamila Tabriziego, artystę tyleż znakomitego, co kontrowersyjnego. Jego ubiegłoroczny film "Kameleon" opowiada o złodzieju, który ucieka z więzienia w przebraniu szyickiego duchownego. Dociera do małego miasteczka i zostaje tam przyjęty jak wybawiciel, bo mieszkańcy czekają właśnie na przybycie duchownego, który obejmie meczet.

Komedia Tabriziego okazała się największym sukcesem kasowym w historii irańskiego kina, ale w pewnym czasie została wycofana z dystrybucji przez producenta. Wystraszył się on krytyki duchownych, którzy powszechnie uważali, że film wyszydza islam i ich samych.

Na razie Rafsandżani musi bronić się przed oskarżeniami o nieprzyzwoite bogactwo. Na spotkaniu ze studentami wyjaśnił niedawno, że "wprawdzie przed rewolucją istotnie był bogaty, ale cały jego majątek poszedł na rodzinę i rewolucję".

Duchowni oficjalnie pozostają bezstronni, a nawet mają zakaz wychwalania poszczególnych kandydatów podczas piątkowych modłów w meczetach. Jednak Najwyższy Przywódca dał Irańczykom pewne ogólne wskazówki. - Wybierajcie tych, którzy już udowodnili swoje przymioty charakteru, i tych, którzy nie podobają się naszym wrogom w Waszyngtonie i Izraelu - powiedział niedawno.