W sprawie unijnej konstytucji Polska stała się dobrowolnie zakładnikiem Francji. Parafrazując słynne powiedzenie prezydenta Jacques'a Chiraca sprzed wojny w Iraku, tym razem Polacy nie tracą okazji, by siedzieć cicho. Polskie elity polityczne grzecznie czekają, aż sprawa przyszłości unijnego traktatu konstytucyjnego rozstrzygnie się nad Sekwaną. Tymczasem, jak zauważył b. szef dyplomacji Bronisław Geremek, jeśli "Polacy schowają się za Francją", pozbawią się tego, o co walczyli przez całą historię - własnego zdania.
Spośród polskich polityków u władzy tylko premier Marek Belka mówi, że niezależnie od wyniku francuskiego referendum warto byłoby przesądzić o referendum w Polsce. Szef UKIE Jarosław Pietras i prezydent Aleksander Kwaśniewski sugerują, by z decyzją poczekać do wyniku we Francji. Pietras tłumaczy, że jeśli Francja powie "nie", przywódcy UE zbiorą się na specjalnym szczycie i ustalą, co dalej robić. Problem w tym, że Polska powinna mieć już teraz plan awaryjny - to znaczy wiedzieć, co ma zrobić Unia, gdy konstytucja padnie we Francji.
Antyeuropejska prawica PiS i LPR cieszą się, że konstytucja może upaść w kraju założycielskim UE, co zapewne przyspieszy jej polityczną śmierć. Trudno im się dziwić - dla Romana Giertycha czy Lecha Kaczyńskiego konstytucja jest symbolem wasalnego stosunku do Unii i wyższości prawa europejskiego nad polskim.
PO ma też sporo problemów z referendum i konstytucją, gdyż to właśnie ta partia broniła zaciekle traktatu z Nicei, który konstytucja zastępuje. Za referendum opowiada się lewica, choć SLD jednocześnie uzasadnia sens istnienia sparaliżowanego Sejmu koniecznością ratyfikowania konstytucji.
Teoretycznie nigdy dotąd Polska nie była w tak komfortowej sytuacji w Unii. Niepopularny u nas traktat konstytucyjny może bowiem zostać odrzucony, i to nie przez nas. Jeśli konstytucja padnie we Francji, mało kto w Polsce będzie po niej płakał. Nie ma w niej właściwie zapisu, na którego zachowaniu szczególnie zależałoby Polsce. Wręcz przeciwnie - w traktacie z Nicei głos polski ważył więcej i umożliwiał nam skuteczniejsze hamowanie niekorzystnych dla nas decyzji.
A jednak jest kilka powodów, dla których warto mieć własne zdanie i ogłosić, że niezależnie od tego, jak zachowają się Francuzi, Polacy pójdą do urn w sprawie eurokonstytucji:
Kraje aspirujące do roli rozgrywających w Unii nie powinny chować się za innymi członkami w najważniejszych kwestiach, a taką jest niewątpliwie przyszły kształt Unii. Brak zdania w kluczowych sprawach jest oznaką prowincjonalizmu.
(Polska ma szansę dać Francji lekcję europejskiego zachowania. Z wszelkich sondaży na temat popularności Unii wynika, że jeśli referendum konstytucyjne odbyłoby się w Polsce, to większość Polaków powiedziałaby "tak", gdyż jest ona symbolem integracji, która u nas odbierana jest bardzo dobrze.
Francuskie "nie" może zdaniem europejskich ekspertów osłabić stosunki między Niemcami (które konstytucję na pewno ratyfikują, gdyż jest dla nich b. korzystna) a Francją. Jak wiadomo, zbyt ścisły związek tych krajów nie jest dobry dla Polski. Jeśliby nawet mimo francuskiego "nie" Polska powiedziała konstytucji "tak", może liczyć na bliższą współpracę z Niemcami w kluczowych dla rozwoju Unii dziedzinach.
Gdyby doszło do odrzucenia konstytucji w referendum w trzech krajach spośród tzw. wielkiej szóstki UE Francji, Polsce i Wielkiej Brytanii, wzrasta prawdopodobieństwo renegocjacji traktatu. Można by więc sobie wyobrazić próbę zmian zapisów dotyczących systemu podejmowania decyzji, aby były korzystniejsze. Eksperci przyznają jednak, że prawdopodobieństwo zmiany systemu głosowania jest niewielkie.
Mimo tych wyzwań i zagrożeń większość polityków w Polsce zgodziło się na rolę zakładnika Francji. Referendum nie wywołuje emocji. Za sprawą tonu, jaki obchodom 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej nadał prezydent Rosji Władimir Putin, cała polska klasa polityczna pogrążyła się w debacie nad rosyjską wrażliwością historyczną. O przyszłości się nie mówi. A przyszłością jest na pewno traktat konstytucyjny, który stał się symbolem dalszej integracji Europy.
Przyjęło się mówić, że referendum odbędzie się jesienią. Nie przesądzono jednak formalnie, czy ratyfikacja konstytucji odbędzie się w drodze referendum, czy też zrobi to Sejm. Ponieważ sprawy leżą w gestii Sejmu, oficjalnie mamy pretekst, by czekać na Francuzów. Póki na Wiejską nie dotarło oczyszczone z błędów tłumaczenie konstytucji, Sejm musi czekać. Poprawione tłumaczenie będzie gotowe na początku czerwca. Wówczas znany też będzie wynik głosowania nie tylko we Francji, ale też w Holandii, które ma się ono odbyć 1 czerwca.
Mieć pretekst, by siedzieć cicho, to za mało na ambicje 38-mln kraju, który chce być rozgrywającym w Unii i denerwuje się, jak więksi partnerzy z Unii go pouczają. Trzeba mieć swoje zdanie. No i dać się wypowiedzieć w tej sprawie Polakom.